Podstronice


piątek, 8 lipca 2011

Remedium

Nasz Rząd ma kłopot z przetłumaczeniem tzw. Raportu Millera. Już samo to że nasz Rząd, który przecież we wszystkim czego się nie tknie jest najlepszy - może mieć jakiekolwiek kłopoty z czymkolwiek - jest nie do pomyślenia. Przecież tam fachowiec na fachowcu, a każdy kolejny, którego by nie wziąć na tapetę jest wprost człowiekiem renesansu: multi-dyscyplinarność ludzi takiego formatu jak legendarna już minister Kopacz, charyzmatyczna Julia Pitera czy choćby niejaki Grabarczyk wprost zapiera dech w piersiach!
Jak w takim razie to możliwe, że nie ma komu w takim teamie marzeń (dream-team) szybko i niemalże w locie przetłumaczyć tych marnych kilku stron na język naszych nowych/starych przyjaciół?
Osobiście nie mieści mi się to w głowie i wyczuwam tu chyba jakąś egzaltację. No, ale skoro żeśmy się już odrobinę podroczyli i pozasłaniali fałszywą skromnością (skromność pozostawmy miernotom – jak zwykł mawiać czasem Cesarz Bonaparte) to może by jednak szast/prast i skrobnąć szybciutko (jak to się mówi: na Hypcika) te kilka linijek cyrylicą. Mam ja nawet swojego faworyta do tego zadania, który już nam (i im – a jakże!) raz pokazał jaki to z niego poliglota.
Co by Pan Premier powiedział na Grasia? Hę…?

piątek, 1 lipca 2011

Hallowe mistrzostwa Europy w produkcji matołów, czyli Polska: nasz wspólny dom budowany z pustaków.

Na obrzeżach medialnego rozwolnienia wywołanego tym, że nasz cud-Premier będzie mógł się polansować przez jakiś czas na tle premierów Francji czy Niemiec, przeszedł wczoraj jak burza przez media news, informujący nas o tym że ćwierć polskich młodych ćwierćinteligentów nie zdało w tym roku egzaminu maturalnego.
Słuchając różnych utyskiwań w radio i telewizji objaśniających nam owo zjawisko, zauważyłem ze zdumieniem że absolutnie żaden wypowiadający się na ten temat mądrala, szukając przyczyn tego ambarasującego faktu nawet się nie zająknął, że powodem tej katastrofy może być działalność kogoś, kto tym całym, polskim edu-bajzlem zawiaduję, czyli naszej uroczej minister Katarzyny Hall.
Wypowiadano mnóstwo mądrych słów, których znaczenia nie znam - a często nawet ich wcześniej nie słyszałem, szukano przyczyn w parszywej „kondycji polskiej rodziny” i pędem rodziców za pieniądzem (próba wyżycia we współczesnej Polsce pod rządami Tuska „od pierwszego/do pierwszego” to według tych mądrali „rozbuchany konsumpcjonizm”!), w wysokich cenach książek czy też w tym że coraz więcej czasu polska młodzież spędza przed ekranem telewizora, monitorem komputera lub też w klubie nad szklanicą piwa.
Kilka razy usłyszałem też znajomą frazę, o tym że dużą część winy za obecny stan zapaści młodych polskich mózgownic ponoszą poprzednicy pani Hall, co się chyba jednak tym razem nie da w żaden sposób obronić, ponieważ większość tegorocznych maturzystów to absolwenci trzyletnich liceów a pani Hall trzyma stery swojego resortu właśnie już ponad trzy lata, więc to jak najbardziej w całości jej autorski „produkt”.
Tak więc, może nawet w tych wszystkich wymienianych wczoraj przyczynach tkwi jakaś mała cząstka prawdy, ale akurat w tym jednym, jedynym wypadku koincydencja „cyklu produkcyjnego” polskiego maturzysty z długością trwania na ministerialnym stolcu pani minister Katarzyny Hall raczej wskazywałaby, że to co się właśnie stało to destylat wysiłków pani minister aby z polskiej szkoły zrobić linię produkcyjną bezrefleksyjnego elektoratu partii aktualnie rządzącej, czyli czegoś co do historii naszej socjologii przejdzie pod nazwą „Młody, Wykształcony z Dużego Miasta” (MWzDM).
Nieustanne okrajanie niepotrzebnych zdaniem naszych edukacyjnych progresistów (a właściwie z punktu widzenia klasy panującej wręcz szkodliwych!) przedmiotów takich jak historia Polski (zwłaszcza ta najnowsza - zahaczająca o życiorysy i korzenie ideowe oraz rodzinne dzisiejszych politycznych demiurgów) czy np. lekcji łaciny, etyki, religii, zarzucenie klasycznych i sprawdzonych przez wieki metod nauczania przedmiotów ścisłych na rzecz modernistycznych eksperymentów i rozmywanie autorytetu belfra musiało wreszcie doprowadzić do tego co właśnie mamy.
I pomimo tych pozorowanych, medialnych utyskiwań wydaję mi się że w zaciszu swojego gabinetu pani Hall i jej pryncypał zacierają z zadowoleniem łapki, bo te tragiczne wyniki matur są chyba właśnie długo oczekiwanym skutkiem ich działań. Zwłaszcza w zestawieniu z faktem, że pani Hall - gdyby jej tylko na to pozwolić - odbierałaby polskie dzieci ich matkom już na porodówce, aby je po swojemu lepić, formować i „wyrównywać ich szanse” produkując z nich wzorcowego, nowego europejczyka. No i oczywiście przy okazji rzucając je jak najwcześniej na rynek pracy aby i one miały swój udział w łataniu coraz większej dziury budżetowej, którą nam tu tak pięknie wykopał jej kolega z Rządu – niejaki Rostowski.
Rytualnie popłakać oczywiście w mediach trzeba i wypada, ale nie dajmy się zwieść: to co się właśnie stało to dowód na to że przynajmniej jedna rzecz ekipie Tuska wyszła koncertowo. Sieci autostrad i nowych wałów przeciwpowodziowych mieć już nie będziemy, ale naszymi dziećmi zajęli się dokładnie tak jak to sobie wcześniej wymyślili.
Jeśli ktoś jest rodzicem dziecka w wieku szkolnym, to pierwsze co musi bezwzględnie zrobić - jeśli je naprawdę kocha i chce jego dobra - to musi je osłonić własnym ciałem przed zgubnym wpływem resortu pani Hall. Bo przecież nikt rozsądny nie lubi matołów, prawda?