Każdy
prawdziwy gospodarz, który myśli i działa racjonalnie, stara się w zaistniałej
sytuacji tak kierować sprawami, aby wyciągnąć dla siebie i swoich najbliższych
jakieś korzyści, nawet wtedy gdy wcześniej narobił chcący/niechcący głupstw. Co
prawda nie podejrzewam o jakiekolwiek gospodarskie myślenie zawiadującej
stołecznym grodem Mongolskiej Księżniczki, tym bardziej - że jak sądzę w tym
konkretnym przypadku - mieszkańcy Stolicy w żadnym razie nie podpadają pod
kategorię „swoich najbliższych”. O tym kto podpada pod tą kategorię dowiemy się
być może za jakiś czas, kiedy zmieni się w Polsce władza, a zwłaszcza kiedy
zmieni się na taką, która nie będzie nadużywała zbyt często zwrotu: „niezależna
prokuratura”.
Był
sobie onegdaj w Warszawie, w miejscu Stadionu Dziesięciolecia tzw. Jarmark
Europa. Co mniej zamożni warszawiacy robili sobie na nim regularnie tanie
zakupy, kilka tysięcy ludzi miało tam zatrudnienie, a kilkanaście tysięcy
innych produkowało różny asortyment zakontraktowany przez handlujących na nim
kupców.
Ale
nastał czas wielkiej budowy i stary poczciwy Stadion Dziesięciolecia ekipa
cudaków z tuskowego Gangu Olsena zamieniła na dziewiąty cud świata. Po drodze (nomen
omen) topiąc w nim miliardy choć nie płacąc przy tym podwykonawcom, ale z kolei
nie zapominając o premiach dla „swoich najbliższych”.
Właśnie
dzisiaj dostaliśmy ostateczny dowód na to, że wbrew temu co powiedział nasz
łebski Prezydent, lepiej żeby go (tego stadionu) nie było, niżby miał być taki
jaki jest. No bo wracając do tego mojego tytułowego myślenia gospodarskiego
zastanawiam się co można by teraz z tym gniotem zrobić? Powrotu kupców raczej
nie przewiduję, znając podejście Mongolskiej Księżniczki do drobnych kupców,
które już kilka razy objawiło się nam a to przy okazji hal KDT, a to przy
okazji choćby pawilonów na Dworcu Centralnym. Na piłkarskie rozgrywki ten
obiekt się raczej nie nadaję, chyba żeby mieć jakąś cichą umowę z Panem Bogiem
co do opadów atmosferycznych, ale po słowach cudaka z Sopotu o tym że on tam
przed byle kim klękał nie będzie, nie dałbym głowy czy Pan Bóg by na jakieś
ustępstwa w tym względzie akurat platfusom poszedł. Z kolei Madonna i Coldpaly
za często wpadać też nie mogą, więc wychodzi na to że w zasadzie „obiekt” jest warszawiakom
właściwie „na gwóźdź”.
W
sumie: bida!
Chociaż
kiedy tak patrzyłem w telewizorni na tą ledwie co wystającą z wody trawę to mi tak
przez chwilę przyszła do głowy taka gospodarska myśl: a może posadzić tam ryż?