Podstronice


czwartek, 9 września 2010

Gdybym był dziennikarzem...

zająłbym się nie Elżbietą Jakubiak i jej zawieszeniem w Partii, ale napisałbym o "kondominium rosyjsko-niemieckim", umowie gazowej, sytuacji w polskiej Armii, dalszym losem Drzewieckiego i Sobiesiaka po wygaszeniu afery z ich udziałem, tym co się dzieję w CBA pod rządami w niej namiestnika Tuska, odpowiedzialnością Rządu za przygotowanie wizyty śp. Lecha Kaczyńskiego i reszty pasażerów rządowego TU-154 M, rosyjskim "śledztwem" Anodiny, nową aferą przy budowie autostrad w którą zamieszana jest firma (ta co zawsze) ministra (tego co zwykle)...
Mało? Bo ja tak mogę bez końca...

A co my mamy?
Właśnie w TVN 24 nad sytuacją w PiS-ie i legendarną chorobą psychiczną Jarosława Kaczyńskiego debatowali… Kalisz z Nowakiem.

wtorek, 7 września 2010

Kaczyński udziela wywiadu a życie pisze scenariusze.

W głośnym już wywiadzie udzielonym naszemu ulubionemu portalowi Blogpress.pl, Jarosław Kaczyński powiedział że rządowy Tupolew, będący w dużej mierze mutacją bombowca z tej samej "stajni" konstrukcyjnej Tupolewa powinien sobie doskonale poradzić z rachityczną (40 cm średnicy to niezbyt masywny konar) brzózką i być może z niewielkim uszkodzeniem w miarę spokojnie odlecieć na inne lotnisko bądź podejść do awaryjnego lądowania, podczas którego większość pasażerów powinna je przeżyć.

Zarówno ten wątek wywiadu, jak i wątek "chamstwa na stołówce" stały się z miejsca ulubioną pożywką do zwyczajowej już w takich przypadkach medialnej corridy. Wszelkie tele-gnidy i poutykane w w większości redakcji medialne kokoty z lubością przystąpiły do oczywistej już chyba dla wszystkich przedstawicieli dziennikarskiego fachu nagonki na byłego Premiera. Osiągnęliśmy w Polsce coś o czym nie śnił nawet chyba słynny radziecki uczony Pawłow - nasze psy szczekają nie czekając nawet na sygnał!

Oczywiście, jak zwykle przy takiej okazji "rodzina Waltera", "na hypcika" wyciągnęła swojego nadwornego speca od awiacji, który nie omieszkał swoim nieznoszącym sprzeciwu tonem i z właściwą dla siebie ironią w głosie, uświadomić złaknionej linczu tłuszczy że Jarosław Kaczyński bredzi i generalnie się na niczym nie zna.

No cóż, los - podobnie jak ja - bywa złośliwy. Nie trzeba było długo czekać żeby zdarzyło się coś, co z marszu weryfikuję wszystkie te tele-gazetowe idiotyzmy, wypisywane i wygadywane tylko po to aby jak najbardziej zdezawuować człowieka, który miał czelność nie wsiąść do feralnego Tupolewa.

Proszę sobie kliknąć tutaj i samemu sprawdzić czego może dokonać Tupolew 154 M na porośniętej młodymi drzewkami łączce jeśli tylko nie ma na swoim pokładzie polskich notabli.

A wszystkim fanom TVN-u i ich nadwornego speca od awiacji dedykuję te dwa zdjęcia.



Cywilny Tu-154 M (powyżej) i jego woskowy protoplasta TU -22 "Blinder" (poniżej). Proszę zwrócić uwagę na układ skrzydeł, podwozia i silników. Pomimo różnic w gabarytach, zastosowane rozwiązania z punktu widzenia aerodynamiki i sił nośnych są bliźniacze.

niedziela, 5 września 2010

Dziadek Tadek szlifuję styl

Nasz „Pierwszy Niekomunistyczny Premier” nie odpuszcza. Pomimo tego że swoim wyglądem niebezpiecznie zbliżył się już do kanonu urody, którego niekwestionowanym wzorcem jest Waldemar Kuczyński (jak mawiała moja śp. Babcia: charakter zawsze wyjdzie na twarz) i że od czasów ogłoszenia przez siebie samego swojej słynnej grubej kreski, z niekłamaną odrazą odsuwam od siebie każdą możliwość zapoznania się z tym co ten człowiek ma Polakom (a więc i mnie) do zakomunikowania, to jednak nie mogę nie zauważyć że w momentach każdego przesilenia, Ręce Dzierżące Ster zawsze chętnie sięgają po usłużnego Dziadka Tadka, a on już od ponad półwiecza, równie chętnie i zawsze z tym samym, gorliwym zapałem spełnia życzenia z Samej Góry.

Tak się sprawy ułożyły że a nim się obejrzał, a z ciekawego życia młokosa stałem się doświadczonym przez życie zgredem. Ma to swoje wady (więcej), ale ma też swoje zalety (zdecydowanie mniej). O wadach rozpisywał się nie będę bo trzeba by pewnie zbyt często sięgać do terminologii medycznej, a na tym się za bardzo nie znam (jeszcze - ale jak pani Kopacz porządzi dłużej to w akcie samoobrony trzeba będzie skończyć jakiś internetowy kurs ratowania sobie samemu życia w warunkach domowych), ale o jednej zalecie z całą pewnością mogę napisać: otóż jeśli tylko kogoś zbyt wcześnie nie dopadnie ten wstrętny Niemiec – Alzhaimer, to ma taki zgred w głowie sporo zalegających faktów z przeszłości. Tej odległej i tej mniej odległej.

W tym wypadku chodzi mi o fakty z przeszłości tak dawnej, że nawet mnie nie było wtedy na tym coraz bardziej podłym świecie. Chodzi mi mianowicie o coś co miało miejsce jeszcze w pamiętnym roku 1953. Dla świata i Polski był to rok pamiętny głównie z tego powodu że wyzionął w tym właśnie roku swojego parszywego ducha towarzysz Stalin, dając tym samym np. powód choćby do napisania kilku zgrabnie zrymowanych wierszy naszej słynnej noblistce. W tym samym czasie kiedy nasza noblistka wraz z niemałą grupą otumanionych Trockim, Heglem, Sartrem i Marksem wrażliwców z gatunku tych co to mają serca po lewej stronie ronili gorzkie łzy po Wielkim Językoznawcy, reszta światowej społeczności generalnie jednak raczej świętowała.

Dla naszego bohatera - dzisiejszego Dziadka Tadka, a wtedy jeszcze młodego, zdolnego i dobrze rokującego przyjaciela Matki Partii z ramienia PAX-u - był to również literacko ciekawy rok bo właśnie tego roku napisał on i opublikował w swoim „Wrocławskim Tygodniku Katolickim” (robił tam za Naczelnego)tekst zatytułowany „Wnioski”. Cytował go tutaj nie będę, bo raz że jest on dostępny w większych fragmentach w sieci (choćby tutaj) a dwa że szkoda miejsca i cennych bajtów na te plugastwa. W każdym razie chodzi mi w skrócie o to, że jak trzeba było ze słusznych pozycji przyłożyć w kogo tam Matka Partia wskaże, to Dziadek Tadek na zawołanie weźmie i bez zbytniego gmerania przyłoży.
Wtedy mądrość etapu wymagała od młodego Tadzia żeby dołożyć księdzu biskupowi kieleckiemu Czesławowi Kaczmarkowi, oskarżonemu przez tutejszych stalinistów o działanie na szkodę ludowej ojczyzny z pozycji watykańskich, amerykańskich i ogólnie imperialistycznych. Wraz z nim - w tzw. procesie odpryskowym - takie same zarzuty postawiono również ks. J. Danilewiczowi, ks. Wł. Widłakowi, ks. J. Dąbrowskiemu i siostrze zakonnej W. Niklewskiej.

Ksiądz biskup Kaczmarek przypłacił kilkuletnie śledztwo (został aresztowany w lutym 1951) prowadzone przez samego osławionego majora Różańskiego taką utrata zdrowia, że po wyjściu z ubeckiej katowni z marszu wylądował w szpitalu z rozległym zawałem. Na mocy amnestii w ’56 roku został zwolniony z aresztu, ale natychmiast go internowano i osadzono w klasztorze w Rywałdzie - tym samym, w którym kiedyś przetrzymywano przez jakiś czas księdza Prymasa Wyszyńskiego. Nigdy już do zdrowia nie powrócił a zmarł po kolejnych zawałach w 1963 roku.

Czynność powtórzona kilkaset razy staję się odruchem, a raz nabytych odruchów podobno nie traci się nigdy. Tak więc, bez większego trudu - ale z charakterystyczną dla siebie gracją karalucha, który wpadł do słoika z miodem - Dziadek Tadek i dzisiaj potrafi na dany z Samej Góry sygnał przyłożyć komu trzeba. No a dzisiaj każdy głupi wie (najnowszych przykładów podawał nie będę, bo o kobietach albo dobrze, albo wcale) w kogo Partia Matka bić kazała.
Poniżej linkuję najnowszą porcję tadzinych wytłoczyn - kto chce niech czyta, ja idę skosić trawę. Kto zaś chce się zapoznać z opisem procesu kieleckiego biskupa niech ma na uwadze że jest to lektura tylko dla czytelnika o bardzo mocnych nerwach.

Powstrzymać Jarosława Kaczyńskiego - Wywiad z T. Mazowieckim dla "WPROST"

Proces Biskupa Kaczmarka

środa, 1 września 2010

Reamke czy sequel?

Mówi się że historia powtarza się zwykle jako farsa.
W ostatnich dniach pojawiła się znienacka na naszym politycznym firmamencie nowa gwiazda. Jeszcze nie wiemy czy jest to najczęstszy przypadek tego typu gwiazd, czyli ciało niebieskie które po krótkim i dosyć burzliwym funkcjonowaniu w centralnym punkcie nieba bardzo szybko traci cały swój sztuczny blask i ginie w czarnej dziurze (tzw. supernowa), czy tez jest to ciało niebieskie o nieco bardziej trwałej strukturze. Zobaczymy.
Jedno co widać od razu nieuzbrojonym w teleskop okiem to, to że bez wątpienia jest to ciało sporych rozmiarów, ale o trwałości jego świecenia tylko na podstawie jego gabarytów chyba jednak za wcześnie dzisiaj wyrokować.

Mnie zaciekawiło co innego: zastanawiam się czy z takim przypadkiem nie mieliśmy aby w naszej najnowszej historii już raz do czynienia? Chodzi mi o to, czy nie było już w Polsce kiedyś tak że partia aktualnie rządząca próbowała społeczeństwu w miejsce prawdziwego bohatera zaordynować twór co prawda dosyć nieźle markujący oryginał, ale będący jednak fantomem.

Jest dla mnie zupełnie jasne że wszystko co się wiąże z zaistnieniem na medialnym niebie osoby Henryki Krzywonos jest kreacją. Prawdziwie jest tylko to że z niebytu wydźwignął ją (dobre słowo!) śp. Prezydent Lech Kaczyński kiedy to 3 maja 2006 roku, zgodnie ze swoją polityką przywracania pamięci zapomnianym bohaterom Solidarności odznaczył ją Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Nie mi się wypowiadać o prawdziwych zasługach pani Krzywonos. Znane mi są relację naocznych uczestników wydarzeń sprzed 30 lat, według których Henryka Krzywonos była pierwszą osobą, która wyjechała swoim tramwajem z zajezdni wbrew swoim kolegom, którzy nalegali aby rozpocząć natychmiastowy strajk, a jej tramwaj stanął pod Operą Bałtycką tylko dlatego że prawdziwi przywódcy strajku gdańskich tramwajarzy odłączyli prąd w trakcji. Podobno też śp. Alina Pieńkowska (prywatnie żona Bogdana Borusewicza! - jedna z głównych postaci w Solidarności obok Anny Walentynowicz, małżeństwa Gwiazdów i Wałęsy) osobiście nalegała żeby usunąć dzisiejszą, świeżą ulubienicę zaprzyjaźnionych mediów z władz MKS-u zaraz po podpisaniu porozumień, ze względu na jej ówczesny pociąg do mocniejszych trunków i brak do niej zaufania kolegów z zajezdni. Kto chce się grzebać w detalach niech poczyta sobie tutaj.

Wracam do swojej tezy o podobieństwach. Otóż żyje już na tyle długo żeby pamiętać taką postać, którą czerwoni w stanie wojennym podłożyli społeczeństwu jako alter ego robotniczego bohatera z opaską Solidarności na ramieniu. Facet nazywał się Albin Siwak i jako zbrojarz-betoniarz w dosyć krótkim czasie stał się z jednej strony megagwiazdą komunistycznej telewizji, a z drugiej bohaterem setek dowcipów kolportowanych masowo wśród prawdziwych robotników. W pewnym momencie, kiedy już było wiadomo że tych dowcipów będzie przybywać w postępie geometrycznym sami czerwoni wysłali go „w dyplomaty” (został ambasadorem… Libii – czerwone parszywce też mieli jakiś rodzaj poczucia humoru!) bo stężenie obciachu wokół osoby Siwaka zaczynało być już na miejscu nie do zniesienia nawet dla nich. Dzisiaj co prawda, w czasach postpalikotowskich coś takiego jak obciach chyba w ogóle przestało funkcjonować w życiu społecznym, niemniej wszystko mi mówi że tym razem historia powtórzy się i tym razem jako farsa. Farsa tym żałośniejsza że już pradzieje będące kanwą dla powtórki były dosyć żałosne.
Boże! Co za nędza…



Podobieństw obydwu postaci jest znacznie więcej, ale ja dodam tylko jeszcze jedno – Albin Siwak też zasłynął jako „twórca” wydając kilka książek. Niech rodzajem memento dla pani Krzywonos będą tytuły dwóch następujących po sobie: „Od łopaty do dyplomaty” i „Rozdarte życie”.
Nie będzie Henryka Krzywonos-Strycharska wbrew swoim nadziejom i nadziejom speców od politycznego visage nową Anną Walentynowicz. Charyzmy nie można nabawić się na salonach Kwaśniewskiej ani nią zarazić od Kazimiery Szczuki.
Nie można, bo jej tam nie ma.