Podstronice


wtorek, 31 sierpnia 2010

Ostatnie poprawki czyli "Taśmy Beger- reaktywacja"



- Rzuć no Bronuś jeszcze swoim okiem - tak będzie dobrze?
- A co to jest ta krew jaśnista? Tyle lat poluję a chyba takiej nie widziałem!

niedziela, 29 sierpnia 2010

Nareszcie Wałęsa duknął coś z sensem!

W dzisiejszym głównym wydaniu Wiadomości w TVP1, na zapytanie o stosunek do śp. Anny Walentynowicz, nasz Mędrzec Europy rzekł (cytat z pamięci, ale raczej dosyć wierny):

- Niech jej ziemia lekką będzie, ale szczerze mówiąc to ja miałem z nią więcej kłopotów niż z ubecją.

******************************

Wiecie co? A ja mu nawet tym razem wierzę!

środa, 25 sierpnia 2010

MIłość w czasach zarazy - czyli jak zbudowana jest gitara

Pamiętacie te ostatnie linijki tekstu stawiane przez genialnego (kolejny genialny lewak?) Gabriela Garcíę Márqueza w jego cudownym, narkotycznym romansie wszechczasów? Będący u schyłku swojej życiowej drogi Florentino Ariza zabiera w miłosny rejs kobietę którą kochał całe swoje długie życie? Gdzieś tam w oddali szaleję zaraza, a on wraz ze swoją ukochaną Ferminą płyną w górę rzeki będąc niejako na skraju Czasu i na obrzeżach Świata?
Umieranie w oparach miłości?
Czytając opis tego rejsu, zawsze miałem wrażenie że natchnął Marqueza ten sam mroczny duch, który dawał pisarską wenę Saint-Exupéremu kiedy ten snuł swój strumień myśli przy pisaniu „Twierdzy”. Szkoda że Exupéry nie zdążył skończyć swojej książki – traktatu o mądrym i sprawiedliwym władcy, który dbał o swój Lud i budował swoje Królestwo na Prawdzie. Czasem surowej, ale zawsze tylko na Prawdzie.
Jak dobry lutnik buduje dobrą gitarę.
Bo są też lutnicy źli, i są też złe gitary…
Poniższy tekst napisałem niejako dla siebie samego przeszło dwa lata temu, kiedy dotarło do mnie czym mogą stać się dla Polski i Polaków rządy Platformy w medialnej otulinie nie zlustrowanego środowiska dziennikarzy. Zawiesiłem go wtedy na Salonie 24 jako coś w rodzaju własnej projekcji tego co się pewnie MUSI zdarzyć przy takim natężeniu kłamstwa i zła. Miał to być taki czytelny tylko dla mnie rodzaj proroctwa, za pomocą którego chciałem sprawdzić w przyszłości słuszność tezy że zło i kłamstwo rodzi zawsze tylko zło i śmierć. Dzisiaj już ten mój prywatny kod został przez to zło rozkodowany. Mogę zawiesić znowu ten tekst z nadzieją że będzie on teraz już czytelny dla każdego kto widzi i czuję.


******************************************

Motto:
"Wszyscy leżymy z głową w rynsztoku lecz niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Mark Twain




Kiedy wokoło wszystko pada i schnie, kiedy zaraza obejmuję coraz większe połacie rzeczywistości, a nawet tkanki, które wydawały się już wcześniej od zarazy uwolnione zaczynają objawiać symptomy ponownej remisji choroby, jedynym wyjściem na wprowadzenie potencjalnych ofiar straszliwej cholery w emfatyczny stan jest zaproszenie ich na miłosny rejs wycieczkowym statkiem w górę tropikalnej rzeki.
Dopiero wtedy mimo świadomości upiornego przeznaczenia, w oparach marihuany i opium można kontemplować miłość we wszystkich jej odcieniach i barwach, bez zbędnego zaprzątania sobie głowy wszystkim tym co może nam przynieść podła przyszłość.
Jeśli do tego wszystkiego gdzieś z zakamarków statku dochodzi błogi dźwięk hawajskiej gitary można konać w spokoju. Ta gitara jest nieodzowna nie tylko jako swoista muzykoterapia i jednocześnie miłosny afrodyzjak, ale też jako ta, która skutecznie zagłuszy nieprzyjemne odgłosy obijających się z groteskowym stukotem o burty statku trupów płynących z prądem w dół rzeki, czy chrzęst łamanych gnatów wkręconych w śrubę i wydalanych wraz z czerwoną pianą za rufę.
Cóż za sekret skrywa się w gitarze, że jej dźwięk potrafi tak wspaniale otumanić słuchaczy nawet w obliczu potwornej śmierci?
Tajemnica kryję się w jej budowie.
Nie na darmo najlepsi lutnicy pilnie strzegą tajemnic swego fachu przed ciekawską i wszędobylską gawiedzią. Taka wiedza jest cenna i nie może się stać własnością byle kogo. Każdy detal tego cudownego instrumentu ma swoje zadanie do spełnienia i każdy jest elementem całości, bez którego nie sposób zagrać choćby najpodlejszej kantyleny.
Głównym masztem i kręgosłupem instrumentu jest gryf. Wykonany z najtrwalszego, długo sezonowanego drewna, twardego jak stal. Sprawdzonego w każdych warunkach i obrobionego z doskonałą precyzją - nierzadko za granicą, w dalekich i tajemniczych krajach. Niezawodność gryfu nie może być nigdy poddana w najmniejszą wątpliwość. To serce i szkielet w jednym, fundament zestrojenia wszystkich elementów. To na nim rozpięte są wszystkie struny – kolejny ważny element instrumentu.
Struny grają tylko wtedy gdy wprawią je w drgania palce wirtuoza. Czasem potrafią długo milczeć gdy jest taka potrzeba, a czasem zalewają uszy oczarowanych słuchaczy kaskadą dźwięków gdy wirtuoz szarpie je zgodnie z partyturą napisaną przez Genialnego Kompozytora. Każda ze strun jest inna, każda ma inną grubość, inny oplot i wydaję inny ton, ale są tak zestrojone ze sobą aby w razie potrzeby ich współbrzmienie było harmonijne i dawało cudownie brzmiące akordy.
Ale jeśli te akordy mają dotrzeć do słuchacza w możliwie mocnej postaci potrzebne jest pudło rezonansowe. Bardzo ważny element całości. Ważny i tajemniczy.
Z pozoru wygląda bardzo uwodzicielsko: ma obłe, erotyczne kształty, lśniące w zachodzącym słońcu przyjazną fakturą drogiego, politurowanego drewna. Jednak głodne kojącej muzyki masy nie mają najmniejszego pojęcia jak jest zbudowane i co kryje się w jego środku. Nigdy nie dane im będzie wiedzieć jaka konstrukcją skrywa się pod wierzchnią płytą z atrakcyjnej i cudownie obrobionej tafli wysokogatunkowego drewna. O tym że kryje niejedną tajemnicę upewnia je tylko centralny otwór - idealnie okrągły, i choć niemały - to jednak perfekcyjnie skrywający w półmroku sekret niebiańskiego brzmienia. To właśnie we wnętrzu pudła rezonansowego kryję się najwięcej tajemnic mistrzów lutnictwa z dawnych czasów. Wydawałoby się że czasy, w których konstruowano ten finezyjny instrument już dawno odeszły w przeszłość, że zakrył je mrok zapomnienia, lecz dzięki dawnym lutnikom wciąż możemy się znieczulać muzyką napisaną przez Genialnego Kompozytora i brzmi ona tak samo pewnie jak wtedy gdy tajemnicza ręka stawiała na pięciolinii niezrozumiałe dla laików nuty.
Takie brzmienia są niekiedy bezcenne. Przydają się zwłaszcza w trudnych chwilach, kiedy trzeba umilić ostatni rejs grupce otumanionych pasażerów skazanych na cholerny koniec.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Nałęczowi się kojarzy

Nałęcz dał głos.
I to chyba nie jako Nałęcz profesorek-mądrala, ale już jako Nałęcz-Prezydencki Doradca i… mądrala. Dał głos że mu się kojarzy.
Co się kojarzy Nałęczowi - mądrali?
Nałęczowi-mądrali się kojarzy krzyż. Krzyż mu się kojarzy jako „człowiekowi lewicy” niezmiennie i zawsze tylko źle. Jako mądrali z tytułem historyka, i to historyka z upodobaniem grzebiącego się wyjątkowo w sanacji i tym wrednym dwudziestoleciu międzywojennym, krzyż mu się kojarzy z … Prezydentem Narutowiczem.
Nie, no oczywiście że nie tyle z samym Narutowiczem (to by było skojarzenie dziwne, nawet jak na Nałęcza-mądralę) ale wyjątkowo z samą śmiercią Narutowicza.
Znaczy się, podczas kilkuletniej nieobecności Nałęcza-mądrali w polskiej polityce nic mu się nie kojarzyło z tym że w Polsce znowu może dojść do śmierci Prezydenta, trzeba było aby na Krakowskim Przedmieściu ktoś postawił mały, drewniany krzyż żeby się Nałęczowi skojarzyło że może w Polsce znowu dojść do jakiegoś nieszczęścia.
Osobliwie, Nałęcz-mądrala nie zauważył że faktycznie Prezydent już nie żyję. Zarówno sam Prezydent, jak i 65 innych ważnych dla Polski osób. Nałęcz – mądrala nie zauważył że oni zginęli bez krzyża, krzyż nie miał w tym żadnego udziału.
Ba! - mało tego – niewykluczone że w śmierci Prezydenta i pozostałych osób miał udział nie tyle krzyż co być może czerwona gwiazda! Taka sama jak ta, którą ktoś całkiem przytomnie domalował na pom… tfu, jakim tam pomniku, oczywiście: mogile - zamordowanych przez polskich, wrednych nacjonalistów żołnierzy chcących zaprowadzić w endeckiej Polsce ustrój w którym żaden Prezydent już nigdy nie zginie z rąk żadnych zacofanych, kato-endeckich sił.
No, przynajmniej nie tak ostentacyjnie jak Narutowicz. Takie rzeczy się robi dyskretnie, nie na schodkach Zachęty, w biały dzień, przy wszystkich…
Nie, no ludzie! Tak nie można!
Weźmy taki Bierut – tak to się robi! Trzeba zachować pozory i odrobinę estetyki!
Przy mordowaniu Prezydenta Kaczyńskiego chyba tej odrobiny estetyki komuś zabrakło (to błoto – fuj!), ale o pozory chyba zadbano znowu zbyt mocno. Bo to i zestresowani piloci, i spóźniony Prezydent jak zwykle „po maluchu”, ta mgła taka gęsta i ten tłok w kokpicie…
Ktoś chyba przedobrzył, bo tutejsza hołota czemuś nie za bardzo chce wierzyć w zwykłą, dwunastoczynnikową katastrofę i jątrzy. Nie pomagają nawet ułatwienia mentalne w postaci tuzina słynnych już „pewnych przyczyn”, wynalezionych przez samego Edmunda Klicha, naszego speca od katastrof.
Jedni się uganiają za jakimiś kolejnymi „tomami dokumentacji” i jeżdżą w tą i z powrotem do Moskwy w nadziei że coś im tam spadnie z biurka Anodiny prosto w ręce, inni nagrywają sobie po kawałku całą dyskografię Anodiny z jej Czarnych Skrzynek (ta „dyskografia” to nie moje – znalazłem gdzieś na cudzym blogu i sobie pożyczyłem bo ładne), inni siedzą i próbują znaleźć brakujące dowody do śledztwa w studiach TVN 24 , słuchając wynurzeń naszych światowej klasy ekspertów od awiacji, którzy zawsze są gotowi na „chypcika” rzucić snop światła na jakiś szczegół w nie przygotowaniu do lotu śp. majora Protasiuka, który do tej pory umknął uwadze opinii publicznej - a taki Klich usiadł sobie w kuchni rano i bez niczyjej pomocy, przy kawie i rogaliku z białym serkiem sam wpadł że przyczyn jest dokładnie 12 i na dodatek każdą zna z osobna!
Ot, fachura!
Wiedział Kacap gdzie najpierw dzwonić 10 kwietnia rano, żeby mu ktoś wyjaśnił jak to było że ten Tupolew jednak spadł, choć przecież nie powinien bo lotnisko było perfekt. No, może z jednej żarówki gdzieś brakowało, ale przecież nie bądźmy drobiazgowi - „wieża” była czynna a dyspozytor przytomny, pas zamieciony a serwis Hyunday’a już otwarty.
A wracając do Nałęcza-mądrali – już dawno zauważyłem słuchając np. telewizyjnych występów takich person jak dajmy na to Ireneusz Krzemiński, Magdalena Środa, Leszek Balcerowicz czy pankówy Senyszyn że tytuły profesorskie w PRL-u rozdawano jednak zbyt lekką ręką. Wyobraźcie sobie państwo że wyżej wymienieni mają naprawdę prawo postawić sobie przed nazwiskiem tytuł profesora!
Słuchając każdej z tych figur osobno zawsze zastanawiałem się czy oni mają w swoich łepetynach wszystkie klepki i czy te, które mają są ułożone po kolei, tak jak należy - a tu taka zagwozdka!
Doprawdy, małą ilością mądrości rządzony jest ten świat i racje mają ci, którzy twierdzą że przedwojenna matura znaczy więcej niż peerelowski doktorat.

środa, 18 sierpnia 2010

Odgrzany kotlet truje jak świeży.

Niechcący, googlując za pewną informacją sam wpadłem na swój stary wpis w Salonie 24.
Szczerzę się przyznam że zwykle nie za bardzo pamiętam swoje własne notki. Mają one dla mnie jakąś ulotną, interwencyjną aktualność i sam traktuję je trochę jak te żółte karteluszki przypinane na obudowie monitora żeby uchwycić jakąś myśl i nie zapomnieć jej najdalej do jutra. Ale już pojutrze zdziera się toto i rzuca w kosz bez żalu. No a ja taką zawieruszoną karteluszkę właśnie znalazłem.
I tak nagle przeczytawszy swoją własną, dawno zapomnianą przeze mnie notkę sprzed bez mała dwóch lat, wystukaną przy okazji refleksji, które mnie dopadły po incydencie z "brukselskim krzesełkiem" i podkradaniem ś.p. Lechowi Kaczyńskiemu tego cholernego samolotu, doznałem czegoś czego do końca nie potrafię zdiagnozować.
Myślę i myślę i jedyne porównanie jakie mi przychodzi do głowy to sytuacja w której skreślam poprawnie sześć cyferek na kuponie totolotka, ale ktoś mi ten kupon złośliwie chowa gdzieś na dno szuflady więc go w porę nie wysyłam, a po jakimś czasie, kiedy go już znajduję to po sprawdzeniu okazuję się że gdyby mi jakiś złośliwiec nie robił porządków na biurku to naciął bym totalizator na fajną kumulację. I byłoby mi lepiej niż jest.

Właściwie podkładanie do czytania swoich starych tekstów jest chyba niezbyt eleganckie, ale... jakoś nie mogę się oprzeć przed operacją kopiuj/wklej.
Chyba dlatego że jest w wymowie tej notki jakaś ledwie wyczuwalna mistyka. Przynajmniej ja ją wyczuwam. Bo to jest tekst wystukany jeszcze zanim poznaliśmy baśń o "katarskim inwestorze", zanim Lech Kaczyński poleciał z innymi nadbałtyckimi prezydentami ratować Gruzję, zanim Polska stała się "zieloną wyspą" tonącą w długach i zanim ktoś pod Smoleńskiem wystawił i zabił nam Prezydenta, jego uroczą żonę i 94 innych wartościowych Polaków - w tym cholernym, ruskim samolocie, na tym cholernym zachwaszczonym i zabłoconym ruskim lotnisku.

********************************************
********************************************

Co nas kompromituję naprawdę

Po małej zadymie ze szczytowaniem w brukselce i medialnej próbie obrócenia gówniarskiego zachowania ekipy miłości przeciwko Preziowi, warto się zastanowić co nas jako Polaków naprawdę kompromituję. Bo to że Prezydent i Premier drą ze sobą koty na każdym polu to akurat polityczna normalka pod każdą szerokością geograficzną i nie za bardzo nawet będę próbował tu cokolwiek wyjaśniać. Kto głupi niech się tym martwi, ja akurat się cieszę że dwa ośrodki władzy się wzajemnie klinczują i próbują sobie patrzeć na łapy. Tym bardziej że jedna ze stron konfliktu chyba ma je ździebko lepkie.

No więc absolutnie mi nie jest wstyd że Prezio poleciał do Brukseli żeby przypilnować moich spraw, a to że mogło zabraknąć dla niego krzesełka? Nic nadzwyczajnego. Się kogoś wyślę i dostawią. A jak nie znajdą to obciach dla Francuzów, bo się nie przygotowali. I tyle.

Tusk i jego pożal się Boże załoga za wszelką cenę nie chcieli Prezia w Brukseli i to mnie mocno zastanawia. Czy tylko chodzi o to kto wykrzywi gębę w sztucznym uśmiechu na pamiątkowej, zbiorczej fotce? Chyba jednak nie tylko, bo determinacja była za duża. Pewnie o co MOGŁO FAKTYCZNIE chodzić już się nie dowiemy, ale gdyby Prezio nie poleciał, to może byśmy się kiedyś tam dowiedzieli że szło o coś dla nas naprawdę ważnego. Jak dla mnie mogę przeboleć tą niewiedzę, choć niesmak pozostał.

A wiec czegośmy się przy okazji tej awantury dowiedzieli nowego o Polsce?

Po pierwsze: Tusk i jego ekipa nie ma hamulców. To ważna wiedza bo widać jak na dłoni że w razie czego nie cofną się przed niczym. Medialna opieka utwierdza ich w przekonaniu że wszystko wolno i wszystko przejdzie. A dzisiaj „bydło” zobaczyło (niebydło chyba jeszcze tego nie wie, ale oni, wykształceni, z dużych miast generalnie wolniej łapią, chyba że im kto jasno w TOK-EFEMIE powie co i jak trzeba myśleć) że nie przejdzie. Pewne rzeczy już chyba przechodzić przestaną. Jakiś nowy numer Palikota może być tu znamiennym sygnałem. Poczekamy – zobaczymy.


Po drugie: Polska jest bezbronna. Całe nasze siły powietrzne „wiszą” na jednej załodze. Jeśli pilot zachoruję nasze niebo jest otwarte dla obcych myśliwców i rakiet takich czy siakich. Smutne. Jeśli o mnie chodzi to Klich powinien iść po takiej grandzie na szczaw. Po prostu się chłopak nie nadaję.


Po trzecie: niejaki Arabski. Z nim jest naprawdę kłopot. Facet nie rozumie że pierwsza osoba w państwie nie jest osobą prywatną. Kolejny na szczaw. Albo i dalej bo chłopak jest zupełnie w malinach.


Po czwarte: Prezio pokazał że jest zawzięty. To dobrze bo czasem myślałem że gość ma tendencję do odpuszczania i że generalnie taki jakiś delikatny jest. Ale od jakiegoś czasu coraz bardziej pokazuje że u niego z tzw. cohones jest nieźle. Szczerze pisząc znacznie lepiej niż u konkurenta, który z dnia na dzień coraz bledszy. Jak tak dalej pójdzie to nam Premier na anemię padnie. W przekazach z Brukselki wyglądał czasem jakby mu oczy z orbit na ziemię miały za moment wypaść. Powinien coś ze sobą zrobić i to szybko. I pomyśleć że Palikot się martwił o zdrowie Prezia!


Po piąte: Eurosojuz trzeszczy. Kryzys ekonomiczny mocno odkrył skrzętnie zafugowane szczeliny i zaczynają być wyraźniej widoczne narodowe wektory. Niby zawsze one były widoczne, ale pod wpływem strachu przed gniewem swoich społeczeństw, głowy Państw zaczęły więcej dbać o swój wewnętrzny elektorat, a mniej o fikcyjną jedność. To dobrze bo ta tendencja może przynajmniej na jakiś czas wybić z zakutych pał unijnych technokratów co bardziej porąbane idee. Na jakiś czas, bo nie oszukujmy się – ten typ ideologa nigdy nie odpuszcza. Jak się troszkę uspokoi to wrócą do wszystkich głupot jakie im się w tych głowach zadymionych oparami euroutopii zalęgły. Ale może choć na troszkę dadzą odpocząć.

I w sumie, choć spektakl był naprawdę mocno żenujący, to jednak czegoś żeśmy się dowiedzieli o Polsce i naszych nadzorcach. Niby nie jest dobrze, ale zawsze lepiej wiedzieć…

Napisane: 2008-10-17


__________________

P.S. Mam w planach jeszcze jeden powrót do własnej "twórczości". To nie jest jakaś nowa forma blogowania wywołana niemocą (choć faktycznie otaczającą rzeczywistość posmoleńskiej Polski trudno mi jest ubierać ostatnio w słowa), ale chęć udostępnienia innym tekstu, który pisałem kiedyś zupełnie dla siebie. Bo choć umieściłem go kiedyś na swoim salonowym blogu, to w zamierzeniu był on moją własną projekcją nadchodzącej przyszłości po właśnie co wygranych przez ekipę Tuska wyborach. Napisałem go tak aby był on zrozumiały tylko w sytuacji gdyby moje przeczucia co do zwycięzców z 2007 roku okazały się właściwie.
Niestety czas płynie a każdy kolejny, upływający dzień odsłania gorzką prawdę o tym że mój pesymizm był upiornie uzasadniony.
To już nie żadna mistyka - to fatum.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Z cyklu: słynne rockowe okładki - "Życzenie śmierci II"

Jako zapalony miłośnik wszystkiego co jest związane z Led Zeppelin zbieram oczywiście też wszystko co nagrał ich lider Jimmy Page.
Dużo tego nie ma, a ścieżka dźwiękowa do drugiej części serii z Charlesem Bronsonem jest jedną z ciekawszych pozycji w dyskografii tego słynnego gitarzysty. Jak na gościa, który był zafascynowany okultyzmem, śmiercią i magią na pewno inspiracja, która skłoniła mnie do umieszczenia parodii okładki tego soundtracku wydałaby mu się ciekawa.

niedziela, 8 sierpnia 2010

Liberalni 2010

Czy przyjaciele Andrzeja Wajdy z kilku prywatnych stacji i gazet będą na Krakowskim Przedmieściu z kamerami, mikrofonami i zaostrzonymi ołówkami żeby udokumentować i pokazać wszystkim Polakom w całym kraju na jaką to dobrość stać przeciwników krzyża i zwolenników naszego nowego Prezia?
Mam nadzieję że tak, bo woda w Bogatyni spłynie przecież wreszcie do morza (jak to ma w zwyczaju) i te wszystkie fotogeniczne kawałki zdejmowane przez nieustraszonych fotoreporterów z „błękitnego” trzeba będzie zastąpić czymś innym. Inna sprawa że nawet nie było okazji tym razem pokazać naszego zatroskanego Premiera w lichej kurteczce i gumiaczkach jak tapla się w kałużach i każe zapamiętywać, tym którym dorobek całego życia spłynął do Bałtyku razem z wodą - kto co spieprzył.
W końcu nie co dzień są wybory, a skoro już mamy po wyborach, to chyba lepiej zagrać jakiś meczyk niż pałętać się po kraju bez celu – jeszcze kto wargę w złości rozetnie…
Mimo to rada premiera nie jest taka głupia, i to nie tylko w kontekście ostatnich powodzi. Nadchodzą dla Polski naprawdę ciekawe czasy (ciekawe że te chińskie przekleństwo jakoś wyjątkowo dobrze funkcjonuję zwłaszcza u nas) i chyba naprawdę będzie sporo okazji żeby sobie zapamiętać kto co spieprzył. Jesień tego roku zapowiada się chyba naprawdę wyjątkowo. Ale to już chyba cały ten rok taki szczególny…

wtorek, 3 sierpnia 2010

Powtórka z KDT na Krakowskim Przedmieściu?

Kto by pomyślał że nasze władze mogą aż tak dalekosiężnie planować?
Niby były już te raporty Boniego* „Polska 2193” czy jakoś tak, Pawlak wynegocjował nam kontrakt z Putinem na gaz coś chyba na kolejne tysiąclecie a sam Tusk zna wszystkie czarodziejskie daty z kilkuletnim wyprzedzeniem: wie na przykład kiedy będziemy zarabiać i wydawać w Euro, co pojutrze będę jadł na kolację, kiedy przejadę się autostradą na trasie Gdańsk-Rzeszów i kiedy nasi chłopcy wyjdą z Afganistanu. Szkoda tylko że nie chce mi zdradzić jakie cyferki padną dzisiaj w Totka, bo akurat jest fajna kumulacja a ja jestem na lekkim musiku, który się chyba za tej ekipy będzie raczej zwiększał niż na odwrót.



Do czego piję z tymi profetycznymi zdolnościami ludzi z PO?
Otóż przyszło mi dzisiaj do głowy że ten szturm na warszawskich kupców pod halą KDT, który za pośrednictwem wynajętej za państwową kasę prywatnej bojówki jakiegoś byłego zomowca przypuściła Pulchna Hanka, to był taki poligon na którym trenowano odbijanie krzyża sprzed Pałacu.
Skąd oni wiedzieli już wtedy ze to się może niedługo przydać to ja nie wiem, ale widząc zdolności platfusów do wyciągania nauk z własnych błędów podejrzewam że tym razem może się już tak nie udać. No chyba że o to chodzi żeby na ulicach Warszawy wreszcie polała się prawdziwa krew. Takie przypuszczenie może nie być wcale takie absurdalne, bo stan (prawdziwy!!! – a nie ten z mediów) do jakiego doprowadziły Polskę trzyletnie rządy PO jest bliski temu, w którym Jaruzelski musiał podjąć decyzję że trzeba ludzi jednak wziąć za mordę, bo inaczej stan ich umysłów i żołądków nakaże im palić po kolei komitety i być może (o zgrozo!) wieszać ich zawartość na ulicznych latarniach.
Mylę się?
Chciałbym, ale zobaczymy na jesieni…



________________________________
*A propos Boniego: wszyscy „światli ludzie” zarzucają Antoniemu Macierewiczowi że on tylko potrafi wzniecać, podpalać, burzyć i knuć a nigdy nie zrobił nic porządnie. Zapominają że akurat w przypadku Boniego już dwadzieścia lat przed jego wyciskającym łzy „coming outem” bardzo porządnie i dokładnie określił kim on był w przeszłości. Może jakieś przeprosiny?