Podstronice


środa, 25 sierpnia 2010

MIłość w czasach zarazy - czyli jak zbudowana jest gitara

Pamiętacie te ostatnie linijki tekstu stawiane przez genialnego (kolejny genialny lewak?) Gabriela Garcíę Márqueza w jego cudownym, narkotycznym romansie wszechczasów? Będący u schyłku swojej życiowej drogi Florentino Ariza zabiera w miłosny rejs kobietę którą kochał całe swoje długie życie? Gdzieś tam w oddali szaleję zaraza, a on wraz ze swoją ukochaną Ferminą płyną w górę rzeki będąc niejako na skraju Czasu i na obrzeżach Świata?
Umieranie w oparach miłości?
Czytając opis tego rejsu, zawsze miałem wrażenie że natchnął Marqueza ten sam mroczny duch, który dawał pisarską wenę Saint-Exupéremu kiedy ten snuł swój strumień myśli przy pisaniu „Twierdzy”. Szkoda że Exupéry nie zdążył skończyć swojej książki – traktatu o mądrym i sprawiedliwym władcy, który dbał o swój Lud i budował swoje Królestwo na Prawdzie. Czasem surowej, ale zawsze tylko na Prawdzie.
Jak dobry lutnik buduje dobrą gitarę.
Bo są też lutnicy źli, i są też złe gitary…
Poniższy tekst napisałem niejako dla siebie samego przeszło dwa lata temu, kiedy dotarło do mnie czym mogą stać się dla Polski i Polaków rządy Platformy w medialnej otulinie nie zlustrowanego środowiska dziennikarzy. Zawiesiłem go wtedy na Salonie 24 jako coś w rodzaju własnej projekcji tego co się pewnie MUSI zdarzyć przy takim natężeniu kłamstwa i zła. Miał to być taki czytelny tylko dla mnie rodzaj proroctwa, za pomocą którego chciałem sprawdzić w przyszłości słuszność tezy że zło i kłamstwo rodzi zawsze tylko zło i śmierć. Dzisiaj już ten mój prywatny kod został przez to zło rozkodowany. Mogę zawiesić znowu ten tekst z nadzieją że będzie on teraz już czytelny dla każdego kto widzi i czuję.


******************************************

Motto:
"Wszyscy leżymy z głową w rynsztoku lecz niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Mark Twain




Kiedy wokoło wszystko pada i schnie, kiedy zaraza obejmuję coraz większe połacie rzeczywistości, a nawet tkanki, które wydawały się już wcześniej od zarazy uwolnione zaczynają objawiać symptomy ponownej remisji choroby, jedynym wyjściem na wprowadzenie potencjalnych ofiar straszliwej cholery w emfatyczny stan jest zaproszenie ich na miłosny rejs wycieczkowym statkiem w górę tropikalnej rzeki.
Dopiero wtedy mimo świadomości upiornego przeznaczenia, w oparach marihuany i opium można kontemplować miłość we wszystkich jej odcieniach i barwach, bez zbędnego zaprzątania sobie głowy wszystkim tym co może nam przynieść podła przyszłość.
Jeśli do tego wszystkiego gdzieś z zakamarków statku dochodzi błogi dźwięk hawajskiej gitary można konać w spokoju. Ta gitara jest nieodzowna nie tylko jako swoista muzykoterapia i jednocześnie miłosny afrodyzjak, ale też jako ta, która skutecznie zagłuszy nieprzyjemne odgłosy obijających się z groteskowym stukotem o burty statku trupów płynących z prądem w dół rzeki, czy chrzęst łamanych gnatów wkręconych w śrubę i wydalanych wraz z czerwoną pianą za rufę.
Cóż za sekret skrywa się w gitarze, że jej dźwięk potrafi tak wspaniale otumanić słuchaczy nawet w obliczu potwornej śmierci?
Tajemnica kryję się w jej budowie.
Nie na darmo najlepsi lutnicy pilnie strzegą tajemnic swego fachu przed ciekawską i wszędobylską gawiedzią. Taka wiedza jest cenna i nie może się stać własnością byle kogo. Każdy detal tego cudownego instrumentu ma swoje zadanie do spełnienia i każdy jest elementem całości, bez którego nie sposób zagrać choćby najpodlejszej kantyleny.
Głównym masztem i kręgosłupem instrumentu jest gryf. Wykonany z najtrwalszego, długo sezonowanego drewna, twardego jak stal. Sprawdzonego w każdych warunkach i obrobionego z doskonałą precyzją - nierzadko za granicą, w dalekich i tajemniczych krajach. Niezawodność gryfu nie może być nigdy poddana w najmniejszą wątpliwość. To serce i szkielet w jednym, fundament zestrojenia wszystkich elementów. To na nim rozpięte są wszystkie struny – kolejny ważny element instrumentu.
Struny grają tylko wtedy gdy wprawią je w drgania palce wirtuoza. Czasem potrafią długo milczeć gdy jest taka potrzeba, a czasem zalewają uszy oczarowanych słuchaczy kaskadą dźwięków gdy wirtuoz szarpie je zgodnie z partyturą napisaną przez Genialnego Kompozytora. Każda ze strun jest inna, każda ma inną grubość, inny oplot i wydaję inny ton, ale są tak zestrojone ze sobą aby w razie potrzeby ich współbrzmienie było harmonijne i dawało cudownie brzmiące akordy.
Ale jeśli te akordy mają dotrzeć do słuchacza w możliwie mocnej postaci potrzebne jest pudło rezonansowe. Bardzo ważny element całości. Ważny i tajemniczy.
Z pozoru wygląda bardzo uwodzicielsko: ma obłe, erotyczne kształty, lśniące w zachodzącym słońcu przyjazną fakturą drogiego, politurowanego drewna. Jednak głodne kojącej muzyki masy nie mają najmniejszego pojęcia jak jest zbudowane i co kryje się w jego środku. Nigdy nie dane im będzie wiedzieć jaka konstrukcją skrywa się pod wierzchnią płytą z atrakcyjnej i cudownie obrobionej tafli wysokogatunkowego drewna. O tym że kryje niejedną tajemnicę upewnia je tylko centralny otwór - idealnie okrągły, i choć niemały - to jednak perfekcyjnie skrywający w półmroku sekret niebiańskiego brzmienia. To właśnie we wnętrzu pudła rezonansowego kryję się najwięcej tajemnic mistrzów lutnictwa z dawnych czasów. Wydawałoby się że czasy, w których konstruowano ten finezyjny instrument już dawno odeszły w przeszłość, że zakrył je mrok zapomnienia, lecz dzięki dawnym lutnikom wciąż możemy się znieczulać muzyką napisaną przez Genialnego Kompozytora i brzmi ona tak samo pewnie jak wtedy gdy tajemnicza ręka stawiała na pięciolinii niezrozumiałe dla laików nuty.
Takie brzmienia są niekiedy bezcenne. Przydają się zwłaszcza w trudnych chwilach, kiedy trzeba umilić ostatni rejs grupce otumanionych pasażerów skazanych na cholerny koniec.

2 komentarze:

  1. Autor, no kapitalny jest ten Twój stary tekst, którego wcześniej nie czytałam.

    Niezależnie od wszystkiego, to czyta się go jakbyś znał przyszłość, choć oczywiście wiele spraw można było już rozpoznać dużo wcześniej.

    Pewien mąż, ojciec i dziadek tłumaczył mi wiele lat temu różne tematy, i nie do końca wierzyłam wówczas w sensowność, szybko się otrząsnęłam. Do dzisiaj słucham go pilnie.

    pozdrowienia serdeczne

    OdpowiedzUsuń
  2. Ci starsi czasem mają rację bo sporo przeszli. Ale jednak nie wszyscy, bo casus Bartoszewskiego pokazuje że najlepiej słuchać starszych nie eliminując własnego procesu myślowego. Ba, czasem być może warto też słuchać młodszych, choć tu ostrożność jest zalecana jeszcze bardziej.
    Ja w każdym razie pamiętam bardzo pewną radę mojej ś.p. babci, która miała pewien bardzo specyficzny rodzaj złośliwego, ale uroczego humoru. Bardzo on mi przemawiał do mojego młodego rozumu, właściwie tak bardzo że chyba nigdy nie wdawałem się z moją babcią w żadne wielopiętrowe dyskusję.
    Otóż kiedyś na jakieś moje dictum że ja coś tam chcę (chyba chodziło o jakieś późne wyjście na podwórko) bo jakiś mój rówieśnik może więc przecież ja też powinienem móc, moja babcia mi odpowiedziała: a jak on sobie wsadzi paluszek do tyłka i poliże to ty też tak zrobisz?
    Do dzisiaj uważam że nikt mi w życiu niczego lepiej i szybciej nie wytłumaczył!!!

    Pozdrowienia Anno i tak na koniec: szkoda że Cię już nie można poczytać na tym coraz bardziej durnym S24. Już mnie tam chyba tylko FYM, Warzecha i Seawolf trzymają, ale jak się któryś z nich wykruszy to i ja pójdę sobie stamtąd w trzy diabły.

    OdpowiedzUsuń