Podstronice


środa, 18 sierpnia 2010

Odgrzany kotlet truje jak świeży.

Niechcący, googlując za pewną informacją sam wpadłem na swój stary wpis w Salonie 24.
Szczerzę się przyznam że zwykle nie za bardzo pamiętam swoje własne notki. Mają one dla mnie jakąś ulotną, interwencyjną aktualność i sam traktuję je trochę jak te żółte karteluszki przypinane na obudowie monitora żeby uchwycić jakąś myśl i nie zapomnieć jej najdalej do jutra. Ale już pojutrze zdziera się toto i rzuca w kosz bez żalu. No a ja taką zawieruszoną karteluszkę właśnie znalazłem.
I tak nagle przeczytawszy swoją własną, dawno zapomnianą przeze mnie notkę sprzed bez mała dwóch lat, wystukaną przy okazji refleksji, które mnie dopadły po incydencie z "brukselskim krzesełkiem" i podkradaniem ś.p. Lechowi Kaczyńskiemu tego cholernego samolotu, doznałem czegoś czego do końca nie potrafię zdiagnozować.
Myślę i myślę i jedyne porównanie jakie mi przychodzi do głowy to sytuacja w której skreślam poprawnie sześć cyferek na kuponie totolotka, ale ktoś mi ten kupon złośliwie chowa gdzieś na dno szuflady więc go w porę nie wysyłam, a po jakimś czasie, kiedy go już znajduję to po sprawdzeniu okazuję się że gdyby mi jakiś złośliwiec nie robił porządków na biurku to naciął bym totalizator na fajną kumulację. I byłoby mi lepiej niż jest.

Właściwie podkładanie do czytania swoich starych tekstów jest chyba niezbyt eleganckie, ale... jakoś nie mogę się oprzeć przed operacją kopiuj/wklej.
Chyba dlatego że jest w wymowie tej notki jakaś ledwie wyczuwalna mistyka. Przynajmniej ja ją wyczuwam. Bo to jest tekst wystukany jeszcze zanim poznaliśmy baśń o "katarskim inwestorze", zanim Lech Kaczyński poleciał z innymi nadbałtyckimi prezydentami ratować Gruzję, zanim Polska stała się "zieloną wyspą" tonącą w długach i zanim ktoś pod Smoleńskiem wystawił i zabił nam Prezydenta, jego uroczą żonę i 94 innych wartościowych Polaków - w tym cholernym, ruskim samolocie, na tym cholernym zachwaszczonym i zabłoconym ruskim lotnisku.

********************************************
********************************************

Co nas kompromituję naprawdę

Po małej zadymie ze szczytowaniem w brukselce i medialnej próbie obrócenia gówniarskiego zachowania ekipy miłości przeciwko Preziowi, warto się zastanowić co nas jako Polaków naprawdę kompromituję. Bo to że Prezydent i Premier drą ze sobą koty na każdym polu to akurat polityczna normalka pod każdą szerokością geograficzną i nie za bardzo nawet będę próbował tu cokolwiek wyjaśniać. Kto głupi niech się tym martwi, ja akurat się cieszę że dwa ośrodki władzy się wzajemnie klinczują i próbują sobie patrzeć na łapy. Tym bardziej że jedna ze stron konfliktu chyba ma je ździebko lepkie.

No więc absolutnie mi nie jest wstyd że Prezio poleciał do Brukseli żeby przypilnować moich spraw, a to że mogło zabraknąć dla niego krzesełka? Nic nadzwyczajnego. Się kogoś wyślę i dostawią. A jak nie znajdą to obciach dla Francuzów, bo się nie przygotowali. I tyle.

Tusk i jego pożal się Boże załoga za wszelką cenę nie chcieli Prezia w Brukseli i to mnie mocno zastanawia. Czy tylko chodzi o to kto wykrzywi gębę w sztucznym uśmiechu na pamiątkowej, zbiorczej fotce? Chyba jednak nie tylko, bo determinacja była za duża. Pewnie o co MOGŁO FAKTYCZNIE chodzić już się nie dowiemy, ale gdyby Prezio nie poleciał, to może byśmy się kiedyś tam dowiedzieli że szło o coś dla nas naprawdę ważnego. Jak dla mnie mogę przeboleć tą niewiedzę, choć niesmak pozostał.

A wiec czegośmy się przy okazji tej awantury dowiedzieli nowego o Polsce?

Po pierwsze: Tusk i jego ekipa nie ma hamulców. To ważna wiedza bo widać jak na dłoni że w razie czego nie cofną się przed niczym. Medialna opieka utwierdza ich w przekonaniu że wszystko wolno i wszystko przejdzie. A dzisiaj „bydło” zobaczyło (niebydło chyba jeszcze tego nie wie, ale oni, wykształceni, z dużych miast generalnie wolniej łapią, chyba że im kto jasno w TOK-EFEMIE powie co i jak trzeba myśleć) że nie przejdzie. Pewne rzeczy już chyba przechodzić przestaną. Jakiś nowy numer Palikota może być tu znamiennym sygnałem. Poczekamy – zobaczymy.


Po drugie: Polska jest bezbronna. Całe nasze siły powietrzne „wiszą” na jednej załodze. Jeśli pilot zachoruję nasze niebo jest otwarte dla obcych myśliwców i rakiet takich czy siakich. Smutne. Jeśli o mnie chodzi to Klich powinien iść po takiej grandzie na szczaw. Po prostu się chłopak nie nadaję.


Po trzecie: niejaki Arabski. Z nim jest naprawdę kłopot. Facet nie rozumie że pierwsza osoba w państwie nie jest osobą prywatną. Kolejny na szczaw. Albo i dalej bo chłopak jest zupełnie w malinach.


Po czwarte: Prezio pokazał że jest zawzięty. To dobrze bo czasem myślałem że gość ma tendencję do odpuszczania i że generalnie taki jakiś delikatny jest. Ale od jakiegoś czasu coraz bardziej pokazuje że u niego z tzw. cohones jest nieźle. Szczerze pisząc znacznie lepiej niż u konkurenta, który z dnia na dzień coraz bledszy. Jak tak dalej pójdzie to nam Premier na anemię padnie. W przekazach z Brukselki wyglądał czasem jakby mu oczy z orbit na ziemię miały za moment wypaść. Powinien coś ze sobą zrobić i to szybko. I pomyśleć że Palikot się martwił o zdrowie Prezia!


Po piąte: Eurosojuz trzeszczy. Kryzys ekonomiczny mocno odkrył skrzętnie zafugowane szczeliny i zaczynają być wyraźniej widoczne narodowe wektory. Niby zawsze one były widoczne, ale pod wpływem strachu przed gniewem swoich społeczeństw, głowy Państw zaczęły więcej dbać o swój wewnętrzny elektorat, a mniej o fikcyjną jedność. To dobrze bo ta tendencja może przynajmniej na jakiś czas wybić z zakutych pał unijnych technokratów co bardziej porąbane idee. Na jakiś czas, bo nie oszukujmy się – ten typ ideologa nigdy nie odpuszcza. Jak się troszkę uspokoi to wrócą do wszystkich głupot jakie im się w tych głowach zadymionych oparami euroutopii zalęgły. Ale może choć na troszkę dadzą odpocząć.

I w sumie, choć spektakl był naprawdę mocno żenujący, to jednak czegoś żeśmy się dowiedzieli o Polsce i naszych nadzorcach. Niby nie jest dobrze, ale zawsze lepiej wiedzieć…

Napisane: 2008-10-17


__________________

P.S. Mam w planach jeszcze jeden powrót do własnej "twórczości". To nie jest jakaś nowa forma blogowania wywołana niemocą (choć faktycznie otaczającą rzeczywistość posmoleńskiej Polski trudno mi jest ubierać ostatnio w słowa), ale chęć udostępnienia innym tekstu, który pisałem kiedyś zupełnie dla siebie. Bo choć umieściłem go kiedyś na swoim salonowym blogu, to w zamierzeniu był on moją własną projekcją nadchodzącej przyszłości po właśnie co wygranych przez ekipę Tuska wyborach. Napisałem go tak aby był on zrozumiały tylko w sytuacji gdyby moje przeczucia co do zwycięzców z 2007 roku okazały się właściwie.
Niestety czas płynie a każdy kolejny, upływający dzień odsłania gorzką prawdę o tym że mój pesymizm był upiornie uzasadniony.
To już nie żadna mistyka - to fatum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz