Podstronice


środa, 13 października 2010

Gnijemy

Najgorzej jest wtedy gdy wszyscy piszą o tym samym. Zawala się chodnik w jednej z kopalń, giną ludzie – piszemy. Z autostrady wypada autokar, giną ludzie – piszemy. Pod naporem śniegu zawala się dach, giną ludzie – no to piszemy.
Za każdym razem, w zależności od tego komu kibicujemy na politycznym froncie, winien jest albo Tusk, albo Kaczyński, albo Miller, albo Kwaśniewski, albo Schetyna, albo Dorn…

Znowu zginęło mnóstwo osób więc znowu piszemy. My (blogerzy) piszemy mniej więcej tak jak zwykle – dokopując tym lub tamtym, w zależności od naszych sympatii politycznych. Ale w głównych mediach, tym razem da się delikatnie wyczuć pewien nowy element w odniesieniu do wczorajszej katastrofy. W tym konkretnym przypadku, w jakby większym stopniu niż zazwyczaj całkowitą winę za tragedię próbuję się zwalić na kierowcę busa. Niby jest dla przyzwoitości jakieś nieśmiałe wtrącenie tu i tam o złym stanie dróg, o złych procedurach, o braku kontroli na drogach (o to, to – brak kontroli na drogach! To jest naprawdę nośne: pamiętacie te podśmiewajki Tuska z Jarosława Kaczyńskiego o braku prawa jazdy i radarach? No to policzmy te radary wtedy i teraz!) i niedociągnięciach w policji, ale każda, nawet najbardziej tępa dziennikarska ciura widzi, że tym razem należy szczególnie uważać i bardzo ważyć słowa. Bo tym razem, a może dopiero następnym – nikt dokładnie nie wie kiedy – może nastąpić coś, co się kiedyś w żołnierskim slangu (w czasach, w których przyszło mi odsługiwać jaruzelszczyznę) nazywało: zaskokiem.
Otóż w pewnym momencie, w społeczeństwie może dokonać się właśnie taki „zaskok” i może ono wreszcie zauważyć coś – co dla kogoś kto ma na oczach i uszach wytworzony jeszcze za urzędowania Jerzego Urbana szczelny filtr na tanią propagandę - jest widoczne już od samego początku rządów obecnej ekipy: Polska gniję.
W tym miejscu warto może, żebym napisał że ja nie jestem zaskoczony. W ogóle.
Nie jestem zaskoczony że jest źle, bo niczego dobrego się po tych, którzy tak bezpardonowo atakowali poprzedni rząd nie spodziewałem. Natura tych ataków, ich intensywność, brak poszanowania jakichkolwiek reguł w krytyce oraz szeroki front sprzymierzeńców w przeróżnych środowiskach przeżartych korupcją, ogólnym skurwieniem, brakiem lustracji i zachłannością w odzieraniu Polaków zarówno z godności jak i owoców ich pracy, stanowiła dla mnie stuprocentową gwarancję że kiedy już ci ludzie dorwą się do władzy to kamień na kamieniu nie zostanie. Ale nawet będąc takim sceptykiem, nie spodziewałem się że to pójdzie tak mocno, tak szybko i tak głęboko. A poszło.
Pamiętam że kiedy Ludwik Dorn, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia w 2005 roku zainicjował taką akcję wyprowadzenia policjantów z komisariatów, aby zamiast siedzieć przy biurkach i zajmować się niepotrzebną papierologią zajęli się lepiej łapaniem kieszonkowców po marketach, to obsługujący polityczny festyn dziennikarze nie za bardzo wiedzieli jak to ugryźć. Bo niby jak i czym tu przysolić w pisowskiego ministra, skoro w sumie taka akcją ma sens i raczej się społeczeństwu spodoba? Jakieś pojedyncze próby ośmieszenia Dorna za ręczne sterowanie policją tu i tam się sporadycznie pojawiały, ale raczej jeszcze nieśmiałe i bez impetu. Podobnie było z akcją oczyszczania dachów ze śniegu po katastrofie w Katowicach. Nie było punktu zaczepienia. Dopiero kiedy Dorn spróbował wyegzekwować państwowe powinności od lekarzy z użyciem słynnego zdania o wzięciu ich w kamasze można było zacząć prawdziwą corridę. No i się zaczęło. Zaczęło tak mocno że właściwie do dzisiaj trwa, choć od ponad trzech lat rządzi już zupełnie ktoś inny, a i sam Dorn już jest politycznie gdzie indziej. Ale rozkazu żeby walić w PiS, Kaczyńskich i wszystko co może się z nimi kojarzyć nikt przecież nie cofnął. Nawet to że jest o jednego Kaczyńskiego mniej nikomu nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie – całą żółć wylewaną kiedyś na dwóch, teraz skierowano tylko na jednego.
Nie od rzeczy tu przypominam tego Dorna i te jego wszystkie akcję, takie jak tą polegająca na wyprowadzeniu policjantów zza biurek, czy sprawdzaniu czy administratorzy budynków zrzucają śnieg z dachów obiektów które mają pod swoją pieczą. Otóż, w 2005 roku po raz pierwszy od dwudziestolecia międzywojennego rządziła w Polsce ekipa, która miała w sobie zaimplementowany gen państwowców. Wraz z nadejściem rządów PiS oraz początkiem prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego nastała krótkotrwała era państwowego urzędnika rozumianego jako tego, którego cały sens istnienia jest zamknięty w służeniu Polakom i poprawianiu funkcjonowania Państwa. Przyzwyczajonej do prywaty i wszechwładzy, postsowieckiej biurokratycznej hydrze nie mogło się to spodobać i oczywiście nie spodobało. Hydra gdzie tylko mogła i czuła się na siłach, tam wściekle walczyła z tak bardzo zapomnianą że aż już obcą filozofią funkcjonowania Państwa. W miejsce kolejnych łbów odrąbywanych podczas walki z prywatą i korupcją odrastały nowe, jeszcze bardziej bluzgające zgnilizną w PiS, Kaczyńskich i każdego kto choćby tylko zdawał się z nimi sympatyzować. A tak już jest na tym świecie, że jeśli pojawi się na horyzoncie ktoś kto dostatecznie jasno i dokładnie sprecyzuję swoje credo, natychmiast pojawią się ci wszyscy, którzy siedzieli dotąd cicho w swoich kątach myśląc że podjęcie walki jest bez sensu bo są sami na tym świecie. Wystarczyło tylko zauważyć że nie jest się samemu żeby się ocknąć i zacząć działać. Nie pamiętam za którego to było Cesarza Rzymu, ale podczas jednego z posiedzeń rzymskiego senatu pewien senator rzucił propozycję żeby każdy niewolnik nosił specjalny znak naszyty na swojej szacie. Propozycja bardzo się wszystkim spodobała bo była z gatunku tych: porządkujemy świat żeby wszystko było jasne i proste. I wtedy jeden z bardziej bystrych senatorów wstał i zadał przytomne pytanie: czy wy sobie wyobrażacie co się stanie kiedy oni zobaczą ilu ich naprawdę jest? Otóż to – trzeba się było policzyć! (paradoksalnie zapachniało klasykiem: Panowie, policzmy głosy…). Właśnie w taki sposób wyszli z cienia i pojawili się na polskim nieboskłonie ludzie tacy jak choćby śp. Janusz Kurtyka, śp. Janusz Kochanowski, śp. Aleksander Szczygło, śp. Władysław Stasiak, Witold Waszczykowski, śp. Sławomir Skrzypek czy setki innych. Żaden z nich przecież nie był członkiem PiS-u choć w świadomości społecznej już zawsze będą uchodzić za „pisowskich” – śmiem twierdzić że podświadomie ludzie klasyfikować ich będą po stronie PiS-u właśnie przez wzgląd na ich postawę urzędniczą. Nawet ci, którzy z PiS-em walczą w imię zupełnie atawistycznie pojmowanego interesu klanowego a nie państwowego, myślą o nich jako o pisowcach właśnie w ten sposób. Śp. Janusz Kurtyka, który na stanowisko szefa IPN-u był wysuwany i popierany przez środowisko krakowskiej Platformy (!), potem był atakowany najwścieklej właśnie przez platfusów jako już pisowski Prezes, tylko dlatego że okazał się wierny prawdzie i swoim przekonaniom, i nigdy nie uległ kastowym naciskom kapusiów i ich kumpli. Zaiste, w tym świetle i w tym towarzystwie „pisowiec” to brzmi naprawdę dumnie!
Ale nastała w końcu chwila kiedy spadł ten feralny Tupolew i pojawiła się dla restauratorów starego porządku realna szansa na odzyskanie wszystkich osieroconych przyczółków. Wtedy policzyli się też i ci z drugiej strony cywilizacyjnej barykady. Proszę zwrócić uwagę na to, kogo wciąga na swój dwór nowy Prezydent. Cały szpaler styropianowych „herosów” ze stajni dawnych „staliniątek” - jak to środowisko ironicznie nazywa nieoceniony w takich przypadkach Michalkiewicz - gotowych świadczyć wszem i wobec że Polska zdaję kolejne egzaminy ze swojej suwerenności, że zgoda buduję i że wszystko jak zwykle idzie w dobrym kierunku. Każdą wątpliwość należy natychmiast odkreślić grubą kreską, wątpiących zakwalifikować jako umysłowo chorych (okazuję się że już są testowane zamknięcia w psychuszkach – świeża przyjaźń z Putinem wydaję i u nas swoje realne owoce!) a zamiast dumy z bycia Polakami powinniśmy być dumni z tego że nareszcie dobrze o nas piszą w Moskwie i Berlinie. A co nam zostanie, kiedy już opadnie propagandowa mgła wytworzona przez medialną maszynkę do wciskania kitu? Równe kilometry darmowych autostrad? Nowoczesne lotniska, dobrze funkcjonujące szpitale i stocznie produkujące nowoczesne statki? Dobra i nowoczesna Armia, która nas obroni w razie czego? Czy może tylko kilka Orlików i wyciąg Sobiesiaka w Zieleńcu?
Polska gniję, a obficie podlane krwią katastrofy takie jak niedawny upadek Casy, smoleńska pułapka, dwie fale powodzi w ciągu jednego roku czy wczorajsza kraksa to widoczne wykwity tego procesu. Coś takiego jak wysoka gorączka podczas przechodzenia grypy. Oczywiście nie jest tak że los nie doświadcza raz na jakiś czas w ten czy inny sposób, ale charakter tego co się w Polsce dzieję, częstotliwość oraz skala zjawisk noszą wszelkie znamiona tego co śp. ksiądz Bronisław Bozowski określał jako ZNAKI. Trzeba tylko umieć je czytać, ale i z tym może być problem, zważywszy na obecny format polskiego duchowieństwa. Cofnęliśmy się jako społeczeństwo cywilizacyjnie i duchowo przez ostatnie trzy lata o kilka dekad do tyłu, tylko że teraz być może jest nawet gorzej niż za czarnej komuny, bo chyba nawet na Kościół nie ma co liczyć, a propagandowa technologia poszła mocno do przodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz