Podstronice


piątek, 30 kwietnia 2010

Kieszonkowa demokracja (opowiadanie)

1 kwietnia (piątek)

-Czemu to ma służyć, szefie?
-Naprawdę się nie domyślasz?
-Nie, no wiem że sprawdzamy jak to działa i jaki to ma zasięg, ale nie rozumiem po co to badać? Komu potrzebne są takie wyniki? Sztuka dla sztuki… I jeszcze teraz? Akurat teraz? Jakoś mi to nie pasuje. Dziwna okazja. Wolałbym żeby zleceniodawca wybrał inną okazję.

-Kombinuj sam. W każdym razie co byś nie wykombinował zatrzymaj to dla siebie. A zleceniodawcy żadnego nie ma. To znaczy jest, ale nie jeden. Zresztą mniejsza z tym.
Uciął rozmowę akurat w momencie kiedy kończył zakładać płaszcz i łapał za klamkę.
- Aha, wrzuć przed wyjściem do domu w sieć któryś z tych „łańcuszków” , wiesz tych próśb o pomoc choremu dziecku. Zobaczymy jak to chodzi w weekendy. W zasadzie to weekendy najbardziej nas interesują.
-Dlaczego? Przecież to bez sensu. Większość komputerów z łańcuszka to komputery japiszonów w biurach? To dopiero od nich główna fala leci po domowych pecetach. Bez tej sekwencji to zadziała na jakieś 30%!
-A skąd wiesz że na 30 a nie na 15? Właśnie to mamy wiedzieć. Na ile to działa. I mamy to wiedzieć na 100%
- Ok, wpuszczę to w sieć. Sam jestem ciekaw jak to pójdzie w weekend.
- Trzymaj się młody.

Zatrzasnął za sobą delikatnie drzwi, ale po chwili jeszcze raz wsadził w nie głowę.
- Aha, i pamiętaj że masz dzisiaj kogoś oszukać - przecież dzisiaj prima aprilis...Widzimy się w poniedziałek. Cześć.

W poniedziałek…
Czy w poniedziałek będzie jeszcze żył? Chyba nie. Tym razem to już na pewno nie. W radio podawali że Jego stan jest krytyczny.
I co dalej z Projektem? Czy teraz wreszcie się dowie po co to wszystko? I dlaczego jedną z tabelek wynikowych musi za każdym razem podsyłać temu tajemniczemu Rosjaninowi? Jedna do Agencji, jedna w segregator dla starego i jedna dla tego dziwnego Ruska, który snuł się czasem cały dzień po biurze z założonymi do tyłu rękoma, a wszędzie czuć było wtedy napięcie jak przed rozerwaniem ręcznego granatu.
To nie będzie zwykły weekend. To pewne. Nie co dzień umiera Papież. I to taki Papież. Tu, w Polsce dochodzi jeszcze to że to nasz Papież.
Ojciec.
Figura. Ktoś. Nawet komuchy czuły respekt przed taką Figurą. Chyba nawet Urban…
Chociaż może Urban nie? Urban – NIE. Zachciało mu się śmiać. Gra słów.

No właśnie – gra słów. Wyszukał w komputerze gotowca z mailem, w którym jakaś zrozpaczona, dobra dusza prosi o pomoc dla „malutkiej Madzi”, której rodziców nie stać na kosztowną operację w szwajcarskiej klinice i oczywiście jeśli tylko nie masz serca z kamienia to masz zaraz, natychmiast rozesłać tego maila do wszystkich swoich znajomych, których adresy masz w swoim programie pocztowym.
Uruchomił „rozpylacza”. Tak nazywali w agencji małą aplikację do losowego rozsyłania tego typu maili. Rozpylacz był co prawda bardzo małym programikiem, ale bardzo zmyślnym. Nie dość że sam wynajdywał adresatów spamu, to jeszcze zacierał za sobą ślady błądząc po najbardziej egzotycznych serwerach, a na koniec monitorował i zliczał postęp geometryczny w jakim rozprzestrzeniała się zainfekowana przez niego samego mailowa zaraza. Przy czym był też fantastycznie skutecznym programem antywirusowym. Jego zadaniem było również upilnowanie aby do żadnej z przesyłek z rozpylaczowej pajęczyny nie przypętał się jakiś robal czy wirus, który mógłby zakłócić przebieg całej zabawy.

W biurowym radioodbiorniku właśnie rozpoczęli nadawanie serwisu informacyjnego.
Siedemnasta. Do domu - weekend.
Przed zamknięciem komputera jeszcze raz, rytualnie ściągnął pocztę na swoją skrzynkę.
Przyszedł tylko jeden mail. Od któregoś z "wklepywaczy".
Wklepywaczami nazywali freelancerów zatrudnionych w Firmie na umowę zlecenie. Ich zadaniem było udzielanie się za pieniądze na różnych forach i portalach politycznych, czasem nienachalna agitacja za właściwą partią, a innym znowu razem rozwalanie internetowych debat ilekroć na jakimś portalu rozmowa zbyt niebezpiecznie nabierała charakteru zbornej dyskusji mogącej się przekształcić w coś zbyt poważnego. Klasyczny trolling, tyle że za kasę. Nie za dużą, ale zawsze...
Ostatnio Firma dała im zlecenie na wymyślanie specjalnych, króciutkich haseł wyborczych mogących stanowić dobrą agitację do "rozpylenia" za pośrednictwem SMS-ów. Bo "rozpylacz" miał i taką funkcję.
W zasadzie jego rolą było tylko pakowanie tych maili w jednolite pliki i wysyłanie ich dwa razy w tygodniu do tej zgrabnej i ładnej Izy z pokoiku zaraz przy windzie, ale zawsze przed ich wysłaniem przeglądał sobie wymyślane przez wklepywaczy hasełka bo niektóre były naprawdę śmieszne.
Tym razem hasełko było wymyślone przez gościa, który posługiwał się nickiem "Taxi"i brzmiało: "Idź na wybory i PO PTAKACH".
Wzruszył ramionami, zamknął komputer i zaczął się zbierać.
Kwadrans po piątej - czas zacząć weekend. I tak nikt tu za nadgodziny nie zapłaci.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Dekoder "Telewizji N"

Nie oglądałem programu Wojewódzkiego od bardzo dawna. Nie pamiętam nawet od jak dawna, ale jednak wiem że on ten program wciąż w TVN-ie ma. Skacząc sobie czasem wieczorem po kanałach niechcący zdarza mi się na niego natrafić. Jak tylko widzę tą twarz, tą fryzurę i słyszę ten wrzask przełączam natychmiast kanał na coś innego. Nie miałem więc do tej pory żadnego powodu żeby napisać cokolwiek o tym człowieku, ponieważ nie był dla mnie żadnym problemem tak jak nie jest moim problemem świerzb, kiła czy grzybica stóp.



Ale dzisiaj niestety buszując po sieci natknąłem się na wykwit "talentu" tego podstarzałego idioty i jego obleśnego kumpla.

I stał się on moim problemem. Jak ten świerzb i ta grzybica.

I tak sobie postanowiłem że jeśli skacząc po kanałach jeszcze raz natknę się na TVN-ie na gębę Wojewódzkiego to natychmiast następnego dnia oddam im ten dekoder N-Telewizji, który stoi sobie w mojej sypialni.

Zrobię to. I będę przekonywał kogo się tylko da żeby zrobił to samo.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Wielka Księga Publicznej Blagi czyli krótki kurs WKPB (1)

Tak się jakoś złożyło że w swojej zawodowej przeszłości miałem trwający blisko dekadę epizod polegający na współpracy z jedną z większych na naszym rynku korporacji finansowych. Ta współpraca wymuszała na mnie dosyć częste uczestnictwo w przeróżnych szkoleniach i kursach.
Większość z tych szkoleń były to tzw. "szkolenia sprzedażowe", których integralną częścią były przeróżne treningi manipulacji (NLP) mające na celu kierowanie ludzkimi emocjami w takim kierunku aby nakłonić potencjalnego klienta firmy do nabycia jej produktu.
To czego się dowiedziałem na tych szkoleniach na zawsze odmieniło moje podejście do takich spraw jak reklama, marketing ale też i np. telewizyjny przekaz medialny.

Skoro w jakimś zakresie posiadłem już tą wiedzę i jak sądzę dosyć dobrze sobie radzę z rozpoznaniem kiedy ktoś za pośrednictwem telewizyjnego przekazu stara się ze mnie zrobić posłusznego jego woli jednokomórkowca to postanowiłem się tą moją wiedzą właśnie teraz odrobinę podzielić.
Pora jest moim zdaniem odpowiednia bo jak zdążyłem zauważyć, właśnie od dzisiaj stacja TVN rozpoczęła swój kolejny festiwal manipulacji. Oczywiście powód jest wszystkim znany - Jarosław Kaczyński od dzisiaj jest oficjalnym kandydatem PiS na urząd Prezydenta Rzeczpospolitej.

Ponieważ nie jestem człowiekiem zbyt poukładanym będę to robił na swoich zasadach czyli... bez żadnych zasad. Po prostu w każdym kolejnym odcinku zainicjowanego cyklu, który będzie miał zawsze ten sam tytuł i kolejny numer, zajmę się jakimś jednym, konkretnym przykładem wziętym z życia (a właściwie z tej jego części, która jest jego medialną rzeczywistością równoległą), który króciutko i w miarę przystępnie postaram się tak opisać, aby potencjalna siła rażenia podobnej manipulacji użytej w przyszłości została jeśli nawet nie skutecznie zneutralizowana to przynajmniej poważnie osłabiona.

Na pierwszy ogień pójdzie manipulacja słowna zastosowana przez prowadzącą wczorajsze wydanie "Faktów TVN" Justynę Pochanke. Otóż mający w zasadzie tylko prosty ładunek informacyjny news o tym że kandydatem Prawa i Sprawiedliwości na urząd Prezydenta Polski będzie Jarosław Kaczyński opatrzyła ona na końcu rzuconym jakby od niechcenia niewinnym zdankiem, które brzmiało: Czy Jarosław Kaczyński przekuję kapitał współczucia na wyborczy kredyt?

Rozbierzmy to jakoś.
Co my tu mamy? Otóż pierwsza rzecz to forma pytająca. Jeśli takie zdanie jest wypowiedziane w formie pytania to w potencjalnym słuchaczu zostaję uśpiona czujność na manipulację. Ludzie z natury uważają że w pytaniu nie ma manipulacji przypisując taką cechę zawsze zdaniom twierdzącym. Ba, uważają że trzeba zwiększyć czujność jeśli jest to nie tylko zdanie twierdzące, ale też wtedy gdy twierdzenie jest zbyt kategoryczne. W przypadku pytań jesteśmy spokojni jeśli chodzi o intencję, bo ten ktoś kto pytanie zadaję, pytając ustawia się jakby na niższym od nas pułapie. Skoro pyta, to znaczy że nie jest pewny swego. A więc nie jest groźny.
Proste?
Proste i skuteczne - działa doskonale jeśli się tylko tego wszystkiego nie wie.

Kolejna sprawa: słowa.
Kluczowe słowa w tym zdaniu to słowo: "współczucie" i słowo: "kredyt".

Piękne słowo "współczucie", użyte w tym konkretnym przypadku ma za zadanie wtłoczyć w naszą podświadomość że Jarosław Kaczyński chce na nas dokonać takiego samego gwałtu jakiego dokonuję na nas czasem np. natarczywy obszarpaniec pachnący przetrawionym alkoholem, który próbuje wydębić od nas dwójkę uwięzioną w metalowym koszyku kiedy pakujemy nasze zakupy na parkingu pod marketem do bagażnika naszego samochodu, czyli że chce nas nabrać na lipną litość.

Słowo: "kredyt", użyte umiejętnie w powiązaniu ze słowem "współczucie" ma dwa zadania:
Pierwsze to zadanie skorelowania naszego poparcia dla tego konkretnego kandydata z czymś, z czego być może nie będzie mógł lub chciał się wywiązać.
Bo kredyty się bierze, ale czasem się nie ma ochoty ich spłacać! A w tym konkretnym przypadku wiadomo kto daję, a kto bierze. Dajemy na kredyt MY, a pożycza od nas JAROSŁAW KACZYŃSKI.

Odda?
Nie wiadomo, ale skoro wydębił od nas coś na współczucie, to pewnie nie będzie łatwo od niego odebrać co nasze. Prawda?

A drugie zadanie? Tu sprawa jest trudniejsza bo i aluzja jest na wyższym poziomie emocji. Chodzi mianowicie o to żeby przedstawić Jarosława Kaczyńskiego jako człowieka zimnego i wyrachowanego, nie posiadającego żadnych ludzkich uczuć.
Proszę zauważyć że słowo "współczucie" należy do katalogu słów, że tak się wyrażę "humanistycznych". Kojarzy się z empatią, człowieczeństwem i z czyimś dobrym charakterem.
Jarosław Kaczyński czerpie z naszego współczucia i na co je zamienia?
Słowo: "kredyt" jest jednoznacznie przypisane do zimnego języka finansów, do pieniędzy, lichwy i generalnie kłopotów. My mu dajemy miłość, emaptię, serce na dłoni, współczujemy mu w jego niedoli, a on to wszystko zupełnie na zimno zamienia na brzęczącą monetę.
Judasz jeden!

Takie jedno zdanie a tyle ukrytych podtekstów!
Czy ja aby tu z kogoś nie robię balona?

No cóż, proszę mi zaufać (na kredyt - a jakże!)i zasiąść jutro wygodnie przed telewizorem. Będziemy razem oglądać jak Justyna Pochanke poprowadzi jutrzejsze "Fakty TVN". Ja poszukam sobie tematu na kolejny wykład, a szanowny czytelnik mojego "kursu" sprawdzi czy z tą wiedzą w którą go uzbrajam jest jakoś inaczej niż zwykle.



Na zakończenie poruszę jeszcze jedną sprawę, która mogłaby przyjść komuś do głowy: czy to możliwe żeby prezenter prowadzący taki serwis był tak wyszkolony, aby sypać takimi manipulacjami ad hoc, z głowy?
Odpowiedź jest w zasadzie twierdząca, ale jeśli by mnie ktoś zapytał co ja o tym myślę, to bym mu odpowiedział że w przypadku takich programów jak główne wydanie dziennika akurat w tej konkretnej stacji, to raczej nie do uwierzenia. Myślę że jest tam grupa speców od tele-manipulacji, którzy układają dokładny scenariusz każdego wydania i każde takie zdanie jest wycyzelowane do ostatniego przecinka. Dlaczego tak myślę?
Bo to zdanie, które dzisiaj omawiałem to majstersztyk. A Pochanke to tylko Pochanke.

piątek, 23 kwietnia 2010

Rosyjska ruletka czyli jak nam Ruscy wybiorą prezydenta.

Nie jest to już dzisiaj pewnie do udowodnienia, ale jeśli o mnie chodzi to uważam że wybory w 2007 roku wygrała Platformie zapłakana Sawicka.
Dzisiaj wydaję się to już nieważne, ale z drugiej strony czy to wiadomo co jest ważne a co nie?
Nie wiadomo...
To że była to jedna, wielka granda i hucpa mamy akurat okazje sprawdzić dzisiaj w każdej gazecie i na każdym internetowym portalu informacyjnym, ale przecież zegara nie cofniemy. A wierzę że wielu z tych lemingów, którzy się na te lipne łzy platformerskiej lodziary dały nabrać, dzisiaj chętnie by ten zegar cofnęły. Przynajmniej mielibyśmy pewnie dzisiaj swojego Prezydenta żywego, że już nie wspomnę o pozostałych 95 pasażerach feralnego lotu.
Wszystko to co się dzieję w Polsce i w Rosji - a co jest związane z katastrofą pod Smoleńskiem - zakrawałoby na ponury żart, gdyby nie to że nawet ponure żarty mają swoje granice. Tu wszelkie granice zostały po stokroć przekroczone, a to jak zachowują się naczelne organy Państwa sprawia że należy uznać że Polski jako zorganizowanego bytu państwowego chyba już nie ma.
Po katastrofie w której ginie polski Prezydent, jego małżonka i połowa najważniejszych osób w państwie pełną kontrole nad terenem katastrofy, szczątkami samolotu, ciałami ofiar, rejestratorami lotu, rzeczami osobistymi należącymi do ofiar i Bóg wie czym jeszcze przejmują służby mocarstwa o którym można powiedzieć i napisać wszystko ale nie to że jest to normalny, demokratyczny kraj będący z Polską w normalnych, sąsiedzkich stosunkach. Nasza prokuratura zminimalizowała swój udział w tym śledztwie do roli rzecznika prasowego putinowskiej komisji!!!

W Polsce kontrolę nad urzędem Prezydenta przejmuję Marszałek Sejmu będący zupełnym przypadkiem najpoważniejszym konkurentem do prezydenckiego fotela w nadchodzących wyborach i również przypadkiem będący żywotnie zainteresowany zdobyciem pewnego dokumentu, którego jedynym dysponentem był dotychczas zmarły właśnie Prezydent. Marszałek tak bardzo nie może się doczekać uzyskania kontroli nad pękiem prezydenckich kluczy do belwederskich biurek i szafek, że nie czeka nawet z przejęciem obowiązków głowy Państwa aż ktokolwiek ogłosi że Prezydent faktycznie nie żyję!
Po drodze przytrafiają się niewyjaśnione rewizje, giną dokumenty, laptopy i generalnie każdy kto chce, robi co chce.

A jak tam sprawa z wyjaśnianiem przyczyn katastrofy?
Jakoś lecie, panie dzieju.

Już tam Rosjanie coś wyjaśniają , a jak wyjaśnią to nam przecież powiedzą jak to naprawdę było, bo się przecież właśnie z nimi jednamy. No przecież puścili "Katyń" w telewizji, a sam Putin z trudem przełamując obrzydzenie przytulił naszego Tuska, to chyba już wszystko między nami gra i chyba mamy wreszcie tą przyjaźń?
Zresztą, nie minęło przecież nawet dwa tygodnie a już się wyjaśniło że tak naprawdę to ten Tupolew spadł ponad kwadrans wcześniej niż wszyscy myśleli!
Czyli postęp w śledztwie jest!
Co prawda, ten brakującym kwadrans to wyliczyła wcześniej grupka łebskich blogerów na Blogpressie, ale przecież i rosyjska komisja pod przewodnictwem samego Cara Putina prędzej czy później też miała szansę na to wpaść.

Dość tych biadoleń, zmierzam do pointy.
Tak sobie teraz myślę, że te wszystkie ruskie dezinformację mające namącić nam maksymalnie w głowach, to bezczelne położenie łapy na wszystkich dowodach w sprawie, te kolejne wersję o ilości podchodzeń do lądowania, stanie umysłowym naszych pilotów, ich znajomości rosyjskiego i uległości względem nacisków naszego Prezydenta, który słynie przecież z tego że podczas każdego lotu rządowym Tupolewem nic innego nie robi tylko smędzi za uchem pilotowi: "no daj chwilkę poprowadzić", te kolejne wersję o gęstości mgły nad lotniskiem mają tylko jeden cel: doprowadzenie do tego żebyśmy pogodzili się z tym, że będzie tak jak nam ruscy kagiebiści powiedzą że było.
Nie na darmo słowo mgła brzmi po rosyjsku: tuman. Tak ma właśnie być - mamy wszyscy stać się tumanami, którym ruski kagiebista w pewnym momencie powie co maja myśleć.
I idę o zakład że pełne oświadczenie o przyczynach katastrofy zostanie nam udostępnione na dwa dni przed terminem wyborów, jak tylko zapadnie u nas ta idiotyczna cisza wyborcza.

A teraz, na koniec proszę zerknąć do góry tekstu i sobie przypomnieć od czego zacząłem tą notkę.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Ban na kit

Nadchodzą ciekawe czasy, choć przecież to te, które właśnie się dokonały i na naszych oczach wciąż dokonują miały być ciekawe. Chińskie przekleństwo przechodzi obecnie w Polsce test głębokości.
Wypada groźnie i zdaję się że to nie jest jeszcze dno dna.
A zatem trzeba by się w coś uzbroić na ciężkie czasy.
Nie, nie namawiam nikogo żeby zatankować samochód do pełna, ponapełniać puste kanistry i bańki po płynie do spryskiwacza benzyną na zapas, tak jak nie namawiam żeby wykupywać z pobliskiej Biedronki zapasów cukru i makaronów.
To chyba jeszcze nie ten etap, ale na dzisiaj zalecałbym może na początek coś zupełnie bezbolesnego, a mianowicie - niewiarę w sondaże.

Ewidentnie jedną z głównych broni w arsenale Salonu są tzw. pracowanie badania opinii publicznej. Mają one u nas tą specyfikę że "mylą" się często i zwykle w swoich pomyłkach dość mocno przekraczają wartości graniczne uznawane za tzw. dopuszczalny błąd statystyczny.
Co jeszcze ciekawsze, najwięcej zleceń dostają właśnie te sondażownie, które w przeszłości pomyliły się najbardziej, zupełnie inaczej niż w reszcie świata, gdyż wszędzie indziej to one pierwsze by zbankrutowały z powodu braku zleceń. Być może działa u nas specyficznie pojmowana zasada: nasz klient, nasz pan, ale widocznie i z klientem nie wszystko jest OK.

Czy zatem nierozsądnym byłoby zupełne zignorowanie wyników badań tych instytucji, skoro w swoich sondażach nie pokazują one prawdziwego rozkładu preferencji społeczeństwa tylko taki obraz rzeczywistości jakiego życzy sobie ich zleceniodawca?
Przecież do tego żeby wiedzieć czego chce dana partia nie potrzebujemy sondaży!
Bez zbędnego wysiłku i zupełnie za darmo mogę każdemu głodnemu tej wiedzy powiedzieć że każdy chce wygrać.
Co prawda nie każdy uczciwie, ale tu potrzeba jeszcze odrobiny spostrzegawczości żeby nauczyć się bez pudła odróżniać who is who, do czego serdecznie namawiam.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Polityczny darwinizm po katastrofie

Trudno pozbierać myśli po tym co się stało. Właściwie trudno mi było pozbierać myśli już od momentu naszego przyzwolenia na rozbicie uroczystości katyńskich na dwie osobne. Był to moment, w którym zrozumiałem że rosyjska agentura wpływu w Polce jest silniejsza niż mogłem przypuszczać w najczarniejszych snach. Kiedy dowiedziałem się o katastrofie prezydenckiego Tupolewa i potwierdziło się że nikt nie przeżył tej katastrofy wszystko się dopełniło.
Pewnie nigdy nie dowiemy się co konkretnie doprowadziło do wypadku, ale sekwencja zdarzeń przed nim i tego co nastąpiło po nim uwiarygodnia moje przypuszczenie że Rosjanie chcieli „zaledwie” wygrać sobie wybory w Polszy i najpierw doprowadzić do rozbicia uroczystości na te „udane” i te „nieudane”.
W tym celu na tych pierwszych pojawił się Putin i dając Tuskowi absolutnie tylko tyle, ile było potrzeba żeby można było wewnątrz Polski odtrąbić sukces Tuska (w zasadzie nie potrzeba było zupełnie nic - można przywołać tu słynny tytuł filmu z Peterem Sellersem, który był nakręcony na podstawie splagiatowanej przez Kosińskiego „Kariery Nikodema Dyzmy” naszego genialnego Dołęgi-Mostowicza, a który to film zatytułowany był po prostu: „Wystarczy być”).
Z drugiej strony, należało doprowadzić aby Prezydent Kaczyński skompromitował się na uroczystościach 10 kwietnia jakąś olbrzymią, medialnie nośną wpadką. Taką idealną wpadką byłoby spektakularne spóźnienie na uroczystość. Na tyle być może spektakularne, aby całe obchody wręcz zdezorganizować do pełnego „nieodbycia”. Stąd pewnie te wszystkie próby skierowania prezydenckiego samolotu na odległe lotniska, na tyle odległe żeby próba dotarcia na czas tak dużej grupy vipów była wręcz niemożliwa. Przy stanie posowieckiej infrastruktury lotniczej i wszechogarniającym bajzlu organizacyjnym w Rosji sytuacja wymknęła się spod kontroli i mamy to co mamy.
Jeśli ktoś nie wie o czym piszę to proszę poszperać po ruskich forach dyskusyjnych na których zaznajomieni z tematem awiacji Rosjanie piszą do siebie samych na temat katastrofy. Jest tego naprawdę sporo w sieci i oni tam piszą naprawdę bez ogródek że o taką katastrofę jak ta nasza zupełnie przez przypadek nietrudno. Potrzeba tylko odpowiednio dużo pecha, bądź lekkiej ingerencji kogo trzeba w odpowiednim kierunku. Mój rosyjski jest na tyle średni że nie chciałbym się nim publicznie błaźnić, choć na tyle dobry żeby rozumieć o czym tam sobie fani ruskiej awiacji dyskutują.
A dlaczego odrzucam myśl, która pewnie musiała zakiełkować w głowie każdemu pozbawionemu złudzeń co do intencji Putina i jego gangstersko-politycznego zaplecza względem Prezydenta Kaczyńskiego Polaka, czyli myśl że to był od początku do końca perfekcyjnie przeprowadzony zamach?
Po głębokim namyślę odrzucam raczej tą myśl (choć też taką hipotezę od samego początku rozważałem) bo taka wersją wypadków rodziła zbyt wiele nieprzewidywalnych sytuacji, co zresztą się właśnie stało. Nawet dzisiaj, choć minęło od katastrofy już kilka dni, nie wiadomo kto na niej ile ugra.
To obrzydliwe że musimy przeprowadzać takie zimne analizy nad jeszcze ciepłymi ciałami naszych patriotów, ale sytuacja jest absolutnie podbramkowa i bez precedensu.
Bo z jednej strony Bóg postanowił przeprowadzić w Polsce prawdziwy sondaż i okazało się że gdy „losową próbą” objąć ponad 38 milionów Polaków czyli całe społeczeństwo, to wynik jest jednoznaczny – nie jest absolutnie tak że w nadchodzących wyborach z Prezydentem Kaczyńskim wygrałby nawet miś Yogi. Jest zupełnie odwrotnie – gdyby Prezydent Kaczyński dożył wyborów prawdopodobnie wygrałby z każdym kontrkandydatem w cuglach.

I ONI O TYM WIEDZIELI. ZAWSZE.

Wszyscy, ruscy kagiebowcy też, stąd koło ratunkowe rzucone Tuskowi. Ale albo ktoś źle rzucił, albo Tusk źle złapał – w każdym razie mamy to co mamy. Nikt nie był przygotowany aż na taką degrengoladę a więc nie było na aż tak dramatyczne scenariusze przygotowanych żadnych planów B.
I stąd, z pośpiechu w którym przyszło kagiebowcom działać te wszystkie gesty przyjaźni względem Polski ze strony rosyjskich czynników władzy, oraz to delikatne wrzucenie tematu Katynia na forum wewnętrzne Rosji. Coś trzeba było odpuścić bo wizerunkowo - na świat - to co się stało to jest dla Rosji katastrofa.
Przynajmniej na razie, zanim coś wymyślą. A wymyślą, bądźmy pewni.

Ale skala poparcia i chyba można powiedzieć bez przesady że miłości dla Prezydenta i jego cudownej małżonki ze strony całego społeczeństwa oraz erupcja patriotyzmu wśród zwykłych Polaków musiała też wyzwolić w naszych Salonowcach oprócz zrozumiałej paniki również specjalne pokłady mobilizacji. Proszę zauważyć że sprawa Wawelu już pokazała że pomału zaczynają się zbierać do kupy. Sztaby salonowców, ich akolitów i wszelakich frakcji zagranicy już mają zalążki strategii na najbliższe dni i tygodnie. Na razie to wszystko jest nie skoordynowane i chaotyczne ale już wyłania się z tego wszystkiego zalążek „narracji” na najbliższe tygodnie: dobry misio, ciepłe patriotyczne kluchy ale marny Prezydent (za co Wawel?) będący dodatkowo pod przemożnym wpływem demonicznego, oszalałego na władzę brata. Salon już wie że strzelanie jadem w nieżyjącego Prezydenta może im tylko zaszkodzić, ale nie można doprowadzić do powstania jego kultu, który byłby mitem założycielskim nowej, antysalonowej krucjaty, tak jak takim mitem na wiele lat stała się „Nocna Zmiana” i gangsterskie obalenie rządu Olszewskiego. No i cała nienawiść skupi się na jednaj osobie, wszystkie ich medialne katiusze wycelowane zostaną w Jarosława Kaczyńskiego.
To jest teraz ich kandydat na wroga publicznego numer jeden (zresztą - zawsze był) i salonowcy zrobią wszystko co tylko się da żeby go zniszczyć w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Bo jeśli on to wszystko co na niego teraz spadło jakoś przetrwa to oni mogą już się pakować.
Jarosław Kaczyński stracił 10 kwietnia wszystko co kochał za wyjątkiem Polski.