Podstronice


piątek, 30 kwietnia 2010

Kieszonkowa demokracja (opowiadanie)

1 kwietnia (piątek)

-Czemu to ma służyć, szefie?
-Naprawdę się nie domyślasz?
-Nie, no wiem że sprawdzamy jak to działa i jaki to ma zasięg, ale nie rozumiem po co to badać? Komu potrzebne są takie wyniki? Sztuka dla sztuki… I jeszcze teraz? Akurat teraz? Jakoś mi to nie pasuje. Dziwna okazja. Wolałbym żeby zleceniodawca wybrał inną okazję.

-Kombinuj sam. W każdym razie co byś nie wykombinował zatrzymaj to dla siebie. A zleceniodawcy żadnego nie ma. To znaczy jest, ale nie jeden. Zresztą mniejsza z tym.
Uciął rozmowę akurat w momencie kiedy kończył zakładać płaszcz i łapał za klamkę.
- Aha, wrzuć przed wyjściem do domu w sieć któryś z tych „łańcuszków” , wiesz tych próśb o pomoc choremu dziecku. Zobaczymy jak to chodzi w weekendy. W zasadzie to weekendy najbardziej nas interesują.
-Dlaczego? Przecież to bez sensu. Większość komputerów z łańcuszka to komputery japiszonów w biurach? To dopiero od nich główna fala leci po domowych pecetach. Bez tej sekwencji to zadziała na jakieś 30%!
-A skąd wiesz że na 30 a nie na 15? Właśnie to mamy wiedzieć. Na ile to działa. I mamy to wiedzieć na 100%
- Ok, wpuszczę to w sieć. Sam jestem ciekaw jak to pójdzie w weekend.
- Trzymaj się młody.

Zatrzasnął za sobą delikatnie drzwi, ale po chwili jeszcze raz wsadził w nie głowę.
- Aha, i pamiętaj że masz dzisiaj kogoś oszukać - przecież dzisiaj prima aprilis...Widzimy się w poniedziałek. Cześć.

W poniedziałek…
Czy w poniedziałek będzie jeszcze żył? Chyba nie. Tym razem to już na pewno nie. W radio podawali że Jego stan jest krytyczny.
I co dalej z Projektem? Czy teraz wreszcie się dowie po co to wszystko? I dlaczego jedną z tabelek wynikowych musi za każdym razem podsyłać temu tajemniczemu Rosjaninowi? Jedna do Agencji, jedna w segregator dla starego i jedna dla tego dziwnego Ruska, który snuł się czasem cały dzień po biurze z założonymi do tyłu rękoma, a wszędzie czuć było wtedy napięcie jak przed rozerwaniem ręcznego granatu.
To nie będzie zwykły weekend. To pewne. Nie co dzień umiera Papież. I to taki Papież. Tu, w Polsce dochodzi jeszcze to że to nasz Papież.
Ojciec.
Figura. Ktoś. Nawet komuchy czuły respekt przed taką Figurą. Chyba nawet Urban…
Chociaż może Urban nie? Urban – NIE. Zachciało mu się śmiać. Gra słów.

No właśnie – gra słów. Wyszukał w komputerze gotowca z mailem, w którym jakaś zrozpaczona, dobra dusza prosi o pomoc dla „malutkiej Madzi”, której rodziców nie stać na kosztowną operację w szwajcarskiej klinice i oczywiście jeśli tylko nie masz serca z kamienia to masz zaraz, natychmiast rozesłać tego maila do wszystkich swoich znajomych, których adresy masz w swoim programie pocztowym.
Uruchomił „rozpylacza”. Tak nazywali w agencji małą aplikację do losowego rozsyłania tego typu maili. Rozpylacz był co prawda bardzo małym programikiem, ale bardzo zmyślnym. Nie dość że sam wynajdywał adresatów spamu, to jeszcze zacierał za sobą ślady błądząc po najbardziej egzotycznych serwerach, a na koniec monitorował i zliczał postęp geometryczny w jakim rozprzestrzeniała się zainfekowana przez niego samego mailowa zaraza. Przy czym był też fantastycznie skutecznym programem antywirusowym. Jego zadaniem było również upilnowanie aby do żadnej z przesyłek z rozpylaczowej pajęczyny nie przypętał się jakiś robal czy wirus, który mógłby zakłócić przebieg całej zabawy.

W biurowym radioodbiorniku właśnie rozpoczęli nadawanie serwisu informacyjnego.
Siedemnasta. Do domu - weekend.
Przed zamknięciem komputera jeszcze raz, rytualnie ściągnął pocztę na swoją skrzynkę.
Przyszedł tylko jeden mail. Od któregoś z "wklepywaczy".
Wklepywaczami nazywali freelancerów zatrudnionych w Firmie na umowę zlecenie. Ich zadaniem było udzielanie się za pieniądze na różnych forach i portalach politycznych, czasem nienachalna agitacja za właściwą partią, a innym znowu razem rozwalanie internetowych debat ilekroć na jakimś portalu rozmowa zbyt niebezpiecznie nabierała charakteru zbornej dyskusji mogącej się przekształcić w coś zbyt poważnego. Klasyczny trolling, tyle że za kasę. Nie za dużą, ale zawsze...
Ostatnio Firma dała im zlecenie na wymyślanie specjalnych, króciutkich haseł wyborczych mogących stanowić dobrą agitację do "rozpylenia" za pośrednictwem SMS-ów. Bo "rozpylacz" miał i taką funkcję.
W zasadzie jego rolą było tylko pakowanie tych maili w jednolite pliki i wysyłanie ich dwa razy w tygodniu do tej zgrabnej i ładnej Izy z pokoiku zaraz przy windzie, ale zawsze przed ich wysłaniem przeglądał sobie wymyślane przez wklepywaczy hasełka bo niektóre były naprawdę śmieszne.
Tym razem hasełko było wymyślone przez gościa, który posługiwał się nickiem "Taxi"i brzmiało: "Idź na wybory i PO PTAKACH".
Wzruszył ramionami, zamknął komputer i zaczął się zbierać.
Kwadrans po piątej - czas zacząć weekend. I tak nikt tu za nadgodziny nie zapłaci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz