Podstronice


środa, 9 grudnia 2009

Milky Way, albo extra mocne… z filtrem?

Odkąd spadkobiercy Wilhelma Tella zatrzymali u siebie Romama Polańskiego z zamiarem wydania go w ręce wymiaru sprawiedliwości USA, przetoczyła się w mediach całego świata (a co za tym idzie i w naszych), istna medialna nawałnica. Można by nawet powiedzieć że tajfun „Roman” spustoszył świat.
U nas najbardziej poruszający medialnie był wątek pospolitego ruszenia w obronie „Romka” do jakiego doszło wśród wszystkich tych naszych lokalnych celebrytów, którzy z jakiegoś sobie tylko znanego powodu uznali że Polacy chcą poznać ich zdanie na temat hollywoodzkiego epizodu ich kumpla.
Kiedy piszę że „z jakiegoś, sobie tylko znanego powodu” to używam zgrabnej frazy, która akurat w tym miejscu brzmi nieźle. Równie dobrze mógłbym napisać że z powodu zupełnie nieznanego, albo że wręcz odwrotnie: z powodu, o którym wszyscy sobie świetnie podświadomie zdajemy sprawę. I ta ostatnia wersją, choć brzmi już nie tak dobrze to chyba byłaby w tym miejscu najlepsza. Otóż kiedy ktoś taki jak Daniel Olbrychski wypowiada się w mediach używając przykładowo argumentów że to „podłe”, że „to było dawno”, że to „małe i niegodne” i że „Romek już dawno się resocjalizował” to ja się zawsze zastanawiam z jednej strony dlaczego ktoś go w tej sprawie pyta w ogóle o zdanie, z drugiej dlaczego on się czuję uprawniony żeby mając je, publicznie je głosić, a z trzeciej i właściwie dla tego tekstu najważniejszej: kto i z jakiej racji podejmuję decyzję żeby to zdanie Olbrychskiego mi zaserwować?
Bo z punktu widzenia Olbrychskiego i innych, którzy pytani bądź nie pytani postanowili się w telewizji pokazać i wyrazić swoją opinię na temat całej tej hecy z Polańskim cel jest jeden: pokazać że jestem ważny bo mnie pytają o zdanie. No, jestem też ważny bo znam Polańskiego, którego zna cały świat. A czy cały świat zna Olbrychskiego czy Hołdysa? No, ja nie wiem…
A teraz chciałbym się zając tym tytułowym „Milky Wayem”.


Chciałbym zmusić (no, może tylko zachęcić) potencjalnego czytelnika tego tekstu żeby się zastanowił nad taką moją refleksją. Ona chyba nie jest do końca mądra i poważna ale podskórnie czuję że ona nie jest też do końca głupia.
Otóż każdy kto ma dziecko i je kiedyś choć odrobinę rozpuszczał wie że nazwa Milky Way to nazwa czekoladowo-mlecznego batonika. Kiedy Polańskiego za kaucją wypuszczono z mamra i odesłano do domu żeby sobie tam pobył z rodziną zanim rozstrzygną się jego dalsze, szwajcarskie losy, przed jego domem zebrała się armia przedziwnych ludzi czatujących z najnowocześniejszym sprzętem do zapisu obrazu i dźwięku aby uszczknąć cokolwiek z jego prywatności.
I kiedy tak w każdym wydaniu każdego serwisu informacyjnego, chciał nie chciał muszę spoglądać przez kilka minut na drewnianą willę Polańskiego obfotografowaną z każdej możliwej do obfotografowania strony, to jako człowiek który jednak czasem swoją córkę kiedyś troszkę rozpuszczał batonikami Milky Way od razu zauważyłem że tak właśnie się ta willa Polańskiego nazywa.
I teraz chciałbym opisać myśl, która – głowę daję – mogła się zalęgnąć tylko w łepetynie takiego dziwaka jak ja. Otóż przyszło mi do głowy że to, że ja wiem jak nazywa się willa Romana Polańskiego, która stoi sobie w jakimś miasteczku położonym w Alpach, w którym pewnie nigdy osobiście się nie znajdę jest najlepszym dowodem że świat zwariował.

Proszę tylko pomyśleć: czym my, dzisiejsi ludzie zajmujemy cenne miejsce w naszych głowach? Jakimi głupotami absorbujemy nasze szare komórki?
W sytuacji w której większość ludzi w średnim wieku w Polsce nie ma pojęcia czy to jabłko spadło Newtonowi na głowę czy to może Newton spadł z jabłoni, o co chodziło z tym jajkiem Kolumba i co miał na myśli Heraklit z Efezu kiedy mówił że wszystko płynie (że już nawet nie spytam jak to brzmi po grecku!) większość ludzi w Polsce wie że willa „Romana” nazywa się tak samo jak czekoladowy batonik z odrobiną mleka w środku! Czy naprawdę jest już tak że nasze mózgi muszą pełnić role, jaką natura za sprawstwem dobrego Boga przypisała wątrobie? I jak się przed tym obronić, jakiego filtra użyć i gdzie go zamontować aby się ustrzec przed informacjami że gdzieś w świecie jakiś zwyrodniały ojciec przez dwadzieścia lat gwałcił swoja córkę, że jakaś nauczycielka na jakieś zapadłej wsi zamęczyła głodem swojego psa, że pijany bydlak rozjechał gdzieś w Polsce dwie młode dziewczyny jadąc swoim autem po następną flaszkę?
Proszę mnie źle nie zrozumieć – ja bardzo współczuję rodzinom tych dziewczyn, i serce mi krwawi kiedy pomyślę o losie tej zagłodzonej przez bezduszną kobietę suczki, a o tym co czuję gwałcona przez ojca córka nie mogę nawet myśleć żeby nie oszaleć. Chodzi mi tylko o to że dzisiejsze możliwości atakowania informacjami są wykorzystywane wbrew naturalnej, ludzkiej odporności na nie. Jeszcze sto kilkadziesiąt lat temu człowiek wiedział tylko to, co wydarzyło się w promieniu kilkunastu kilometrów od jego siedliska. Jeśli miał jakieś informację ze świata to były to albo informację z przeczytanych książek, albo od ludzi, którzy je w jakiś sposób dostarczyli bo byli ich świadkami. I w jednym i drugim przypadku była to informacja już w jakiś sposób przefiltrowana, jej niszczące ostrze zostało w jakiś sposób stępione przez wrażliwość osoby, która ją nam dostarczyła, a więc albo przez osobę pisarza, bądź odwiedzającego nas krewnego z Ameryki. I to jest najważniejsze: informacja kiedyś była podawana przez osobę, a dzisiaj jest to informacja niejako mechaniczna. System filtrów został zainstalowany nie tam gdzie trzeba a same filtry pełnią role niejako odwróconą: odfiltrowuję się te informację, które są dla nas w najlepszym razie obojętne, a serwuję się nam głównie to, co najbardziej może w nas zabić człowieka.
Najgorsze jest jedno: większość z nas tego właśnie chce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz