Podstronice


czwartek, 3 grudnia 2009

Początek

Przyszedłem, zobaczyłem... zwyciężyłem?
Zobaczymy.
Nie jest to mój pierwszy blog. Pierwszy był tutaj:

http://nygus.salon24.pl/

ale sytuacja na Salonie staję się lekko nieznośna i zaczyna się tam jakieś totalniactwo więc doszło z mojej strony do strategicznej ewakuacji.
W pewnym sensie za namową mojego internetowego przyjaciela Rzepki, za co mu chyba dziękuję.




Co dalej?
Zobaczymy.
Salon niejako wymuszał tematykę: polityka, polityka, polityka...
Może wreszcie będzie też i o czymś normalnym? Muzyka, film, książka?
Taaak, muzyka, film, książka - to byłoby dobre - przecież to całe moje życie.
Trzeba pomyśleć spokojnie, choć polityka pewnie i tak zdominuję. Już taką ma naturę.

Skąd podtytuł bloga?
"Jak zdobyto Dziki Zachód" to dwa tytuły: klasycznego westernu Johna Forda, który ukazał się dokładnie w roku mojego urodzenia, czyli w 1962 i trzypłytowego zbioru nagrań z koncertów mojego ulubionego zespołu Led Zeppelin.

Westerny lubię już od dzieciństwa z kilku powodów:
Po pierwsze są moralnie czyste - zawsze wiem kto jest czarnym charakterem, a kto białym. I ten biały zwykle zwycięża, co jest mi miłe.
Po drugie: w czasach mojego dzieciństwa westerny były nielicznymi filmami ze "zgniłej Ameryki", które były w miarę regularnie puszczane w sobotnie lub niedzielne wieczory. I dlatego mi się dobrze kojarzą bo były czymś w rodzaju etykiety normalnego świata w powodzi komuszej szarości i zgnilizny. Taki dziecięcy atawizm, który mi na starość pozostał i przed którym się wcale nie zamierzam bronić, bo jestem do niego przywiązany.
Tak że mamy już i muzykę i film.
A literaturą pewnie zajmę się przy innej okazji choć też niejako z okresem Dzikiego Zachodu wiąże się fabuła mojej ulubionej książki z dzieciństwa, czyli :"Przygód Tomka Sawyera" autorstwa starego satyra Marka Twaina. Jest tam taka scena, w której cioteczka Polly za karę nakazuje Tomkowi pomalować płot. Tomek całym sercem nie chce tego robić, ale jak mus to mus. Jednak wrodzony spryt i talent do unikania ciężkiej i systematycznej pracy pozwala mu na dwie rzeczy: scedowanie roboty na kolegów przy jednoczesnym uznaniu kolegów za morowego gościa, który podzielił się z nimi atrakcyjnym zajęciem. Majstersztyk godny miana Super Nygusa!
Mam przyjemność przedstawić Wam jak widział tą scenę Norman Rockwell, genialny ilustrator "The Saturday Evening Post", który malował im okładki przez ponad czterdzieści lat.



Wspaniały klimat świetnej książki oddany przez wspaniałego mistrza pędzla - pewnie kiedyś coś o nim tu napiszę bo w Polsce jest zupełnie nieznany, a to ilustrator na miarę naszego Szancera.

No cóż, mój bilecik wizytowy został przekazany.
Co będzie, zobaczymy.
Moje kości zostały rzucone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz