poniedziałek, 21 grudnia 2009
Ten Tym i tamten Tym, czyli nie wszystkie Ryśki to fajne chłopaki.
Na początek dwa małe wyznania wyjaśniające: po pierwsze, ten tekst nie będzie o Ryszardzie Sobiesiaku choć jak sugeruję fragment tytułu mógłby być, a po drugie: chciałem na wstępie ogłosić że nie chadzam do kina na polskie filmy.
Programowo i od lat.
Nie pamiętam już od ilu lat, ale można przyjąć że w zaokrągleniu od `89 roku. Ta wbrew pozorom nieistotna deklaracja sporo jednak wyjaśnia, bo dzisiaj chcę się zająć osobą, którą być może już absolutnie nie warto się zajmować, ale ponieważ nie chadzam - jak już wcześniej napisałem - do kina na polskie filmy, to i nie miałem okazji zapoznać się wcześniej z wykwitem reżyserskim Stanisława Tyma zatytułowanym „Ryś”.
Okazji aby poobcować z tym dziełem filmowym dostarczyła mi przedwczoraj telewizja i był to jeszcze jeden dowód na to że decyzja podjęta dawno, dawno temu była wyjątkowo słuszna i wciąż z mojego punktu widzenia warto przy niej trwać. Napisałem „poobcować” nieprzypadkowo, ponieważ nie wytrzymałem całości filmu. Myślę że to co widziałem to było około 50% - maksymalnie 60% - nakręconego materiału, ale i tak wystarczająco dużo aby znowu ze smutkiem skonstatować że wciąż w „wolnej Polsce” nie umiemy kręcić filmów. Praca kamerzysty, dźwięk, aktorstwo, muzyka, montaż, scenariusz i wszystko inne było tam tak totalnie do dupy że aż się chciało płakać. Potrafią Czesi, potrafią Rosjanie, potrafią Łotysze i nawet Mongolia potrafi, tylko u nas nikt nie potrafi nakręcić dobrze warsztatowo filmu - że o tzw. wartościach artystycznych z litości nie wspomnę - choć podobno mamy „prężne środowisko filmowe”, coroczny festiwal filmów „na światowym poziomie” i różne klawe instytucję pod tak bardzo poważnymi nazwami jak: Polski Instytut Sztuki Filmowej, Stowarzyszenie Filmowców Polskich czy Komitet Kinematografii w których jak znam życie (sorry, nie chce mi się sprawdzać) na pewno brylują Wajda z Kutzem albo Kutz z Wajdą.
Trudno, można z tym żyć, tak jak można żyć bez dobrej drużyny piłki kopanej mając za to „prężny PZPN”.
Filmu streszczać nie będę, raz że nie ma co streszczać, dwa że pewnie każdy kto to czyta widział z niego więcej niż ja, a trzy że cały ten wstęp o „Rysiu” był mi potrzebny tylko jako dobry materiał wyjściowy aby zająć się spiritus movens tego filmowego przedsięwzięcia czyli osobą Stanisława Tyma.
I nawet nie chodzi tu o to żeby się zająć samym Tymem jako takim, ale Tymem jako pewnym charakterystycznym zjawiskiem w Polskiej rzeczywistości po `89 roku, a właściwie to jeszcze szerzej: niekoherentnością niektórych życiorysów z czasów PRL-u w czasach neoPRL-u.
Bo mamy oto z jednej strony Stanisława Tyma twórcę słynnego skeczu wystawianego przez artystów Dudka o tym jak to dwóch hydraulików (genialny tandem: Kobuszewski/ Gołas) gnoi zahukanego inteligencika (równie genialny Michnikowski), Tyma – autora tekstów do kabaretu Owca z cudowną postacią jego twórcy ś.p. Jerzym Dobrowolskim, Tyma scenarzystę filmów ś.p. Barei i Tyma reżysera i tekściarza legendarnego STS-u. Jednym słowem Tyma, który jak mało kto potrafił nam w latach najbardziej przaśnej komuny celnie, inteligentnie i bezkompromisowo ją obśmiać.
Ale jest też inny Tym, facet, który przyłącza się do bezprzykładnej nagonki na legalnie wybrany w demokratycznych wyborach Rząd, obśmiewa ostrzem swojej satyry urzędującego Premiera i urzędującego Prezydenta, ministra edukacji i panią minister sportu, broni skorumpowanego lekarza na którym ciążą najpoważniejsze zarzuty aby dokopać urzędującemu ministrowi sprawiedliwości, jednym słowem: oddaję (raczej trwoni) cały swój talent w służbie jednej opcji i pomaga tej jednej, konkretnej opcji zdobyć władzę, po czym… znika?
Tak to może nawet pozornie wyglądać, ale nie, nie znika. Zarabia pisaniem pamfletów w „tygodniku opinii” - tym samym, który wystawia paszporty naszym aspirującym inteligentom. Ale nie szuka już rozgłosu, nie bierze się za rzeczy wielkie. Zadowala się rzeczami małymi – można nawet powiedzieć że nasz Tym sobie „przycupnął”. Nie robi już wielkich antykaczystowskich demonstracji, nie kręci już zaangażowanych w walkę z pis-em sequeli, chyba nawet stara się unikać telewizji i tylko czasem odda pojedynczy strzał w kierunku jaki mu jego obecny, moralny żyrokompas wskaże: na przykład w stronę byłego już szefa CBA.
Właściwie to wszystko nawet ma jakiś groteskowy sens, tylko… szkoda tamtego Tyma. Bo właściwie to tak sobie myślę że w moich oczach jest dwóch osobników o tym samym nazwisku i tej samej (choć mocno postarzałej) fizys. Tamten inteligentny i dowcipny „mój” Tym, z którego się śmiałem do łez i którego talenty szczerze podziwiałem oraz Tym dzisiejszy - żałosny, stary satyr, który oddał się na służbę jednej opcji politycznej i stara się za wszelką cenę wykrzesać z siebie choć ułamek tej cudownej i lekkiej ironii ale z każdą kolejną, nieudaną próbą niszczy coraz bardziej nimb tego starego, dobrego Tyma. Nie zostało już wiele do zniszczenia i tylko się tak teraz zastanawiam nad nurtującym mnie pytaniem: dlaczego?
I ile bym nie kluczył próbując odegnać od siebie uparcie powracającą myśl, to jednak za każdym razem nasuwa mi się tylko jedna odpowiedź: takie przeobrażenie inteligentnego bądź co bądź człowieka może wywołać tylko jedno uczucie: strach.
Przed czym?
Przed przeszłością? Przed przyszłością?
Przed jednym i drugim?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz