Podstronice


poniedziałek, 28 grudnia 2009

Rozprawa o metodzie ( z dedykacją dla Ani)

Wbrew tytułowi nie będzie to tekst zajmujący się analizą słynnej pracy Kartezjusza. Nie może nim być z jednego podstawowego powodu, a mianowicie tego, że podczas gdy sześcioczęściowy traktat francuskiego myśliciela miał w swoim założeniu ułatwić jego czytelnikom wytyczenie najprostszej drogi do poznania prawdy (która, że zacytuję klasyka będącego również głównym bohaterem mojej rozprawki: leży tam gdzie leży!), ja w swoim dzisiejszym tekście chcę się zająć analizą metody, która służy do czegoś zgoła odmiennego. Jednak chyba nie będę mógł się oprzeć pokusie aby nie zadedykować wstępu do siedemnastowiecznego dzieła tym wszystkim czytelnikom tej notki, którzy nie dość że w wyborach 2007 roku oddali swój głos na Platformę Obywatelską to jeszcze do dzisiaj trwają w przekonaniu że wtedy zrobili dobrze.
Otóż dzieło Kartezjusza rozpoczyna błyskotliwa myśl wyrażona słowami:
„Rozsądek jest to rzecz ze wszystkich na świecie najlepiej rozdzielona, każdy bowiem sądzi, że jest w nią tak dobrze zaopatrzony, iż nawet ci, których we wszystkim innym najtrudniej jest zadowolić, nie zwykli pragnąć go więcej, niźli posiadają.”
To samo zdanie wyraził znacznie bardziej lakonicznie, ale za to o wiele dowcipniej w swoim zgrabnym bon mocie inny francuski pisarz tej samej epoki François de La Rochefoucauld pisząc: wprawdzie nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, ale z rozumu każdy.
Moje osobiste kontakty z ludźmi, którzy głosowali dwa lata temu na PO i dalej trwają w poparciu dla tej partii skłaniają mnie do wyrażenia opinii że ta kartezjańska analiza ich niegdysiejszych i obecnych decyzji ma tu swoje mocne uzasadnienie.
Aby jednak nadać swojemu tekstowi choćby minimalne znamiona powagi muszę na wstępie doprecyzować pewne jego założenia. Chcę się mianowicie w nim zająć udowodnieniem pewnej tezy, którą za chwilkę tu przedstawię, i chcę to zrobić za pomocą wybranych dwóch aspektów dwuletnich rządów ekipy Tuska oraz ukazać jej modelowy i spersonifikowany wykwit w postaci figury posła Sebastiana Karpiniuka. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego że skoro padło tu już nazwisko Karpiniuk to o żadnej powadze tekstu już dalej mowy być nie może, ale… obiecuję że będę się bardzo starał. W końcu człowiek to podobno brzmi dumnie a więc każdy kto chcę się czuć w pełni człowiekiem (a ja chcę, jak najbardziej!) powinien stawiać przed sobą cele wielkie!

A zatem moja teza, której słuszności za moment będę chciał dowieść brzmi: ludzie ze szczytów decyzyjnych Platformy szli do władzy dla niej samej i związanymi z nią materialnymi profitami, a dzień po wygranych wyborach ich jedynym celem było wytrwać w niej jak najdłużej umacniając się przy tym poprzez wściekłe dezawuowanie swoich poprzedników wszelkimi możliwymi sposobami.
Z perspektywy czasu widać jak na dłoni że dwa kluczowe sformułowania mojej tezy to „materialne profity” i „wszelkie sposoby”. Poza tym nic i nikt się nie liczy.
Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z tego że ta teza dla wszystkich tych, którzy na PO nigdy nie głosowali brzmi jak deklaracja że cukier jest słodki albo wyrażenie prawdy o tym że deszcz pada z góry na dół a nigdy odwrotnie, ale… przecież ja to piszę do tych wszystkich, którzy się jeszcze z poparcia dla gdańskiego Harry Pottera nie wyleczyli.
A teraz te obiecane dwa aspekty rządów PO, które mają udowodnić że od początku mamy tu do czynienia ze sztuką minimalistycznego utrzymania się przy władzy i niczym więcej.
Pierwszy aspekt to nadrzędna i monstrualnie wybujała rola tego co się w obecnej nowomowie nazywa z angielska pijarem, a w poczciwej mowie ojczystej od zawsze znane było jako zwykłe mamienie czyli poczciwa i trywialna blaga.
Od samego początku Tusk zdecydował że o celowości każdego z jego posunięć jako urzędującego premiera będzie decydował sztab macherów od wizerunku (zwany przez zaufanych „Biblioteką” z racji miejsca umiejscowienia w pokoju biblioteki przy gabinecie Premiera) i jeśli jakaś ewentualna decyzja miałaby negatywnie wpłynąć na jego popularność w sondażach to natychmiast szukano takiego wyjścia z sytuacji aby pod żadnym pozorem nie została podjęta. Jest jasne że z jakąkolwiek racją stanu nie to ma absolutnie nic wspólnego za wyjątkiem tych naprawdę bardzo rzadkich sytuacji kiedy przypadkiem obie rację nałożyłyby się na siebie. Grzebiąc w swojej pamięci nie znalazłem ani jednego takiego przypadku, choć jeśli ktoś potrafi taki wskazać to przyjmę go z olbrzymią wdzięcznością bo dobro Ojczyzny leży mi naprawdę na sercu i każda sytuacja, w której jest ono zaspokojone witam z radością. Niestety ten rodzaj radości przez ostatnie dwa lata był mi dawkowany w ilościach homeopatycznych, choć trzeba też uczciwie docenić że większość elektronicznych i papierowych środków masowego rażenia próbowało serwować mi duże ilości placebo. Niestety na ten rodzaj placebo jestem wyjątkowo uczulony i mój złośliwy organizm wszystko odrzucał. Pech…
Drugi aspekt, którym chciałbym się zająć, to wszystko to co dzieję się w tzw. aferze hazardowej od momentu ujawnienia cmentarnych pogaduszek posła Chlebowskiego z niejakim „Rysiem”. Sposób w jaki ludzie platformy tuszują tą sprawę jest najbardziej wymownym przykładem że działa u nich stara bolszewicka maksyma, która brzmi: władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy.
Dziwi co prawda fakt nieznajomości najnowszej historii przez bądź co bądź człowieka, który z wykształcenia jest podobno historykiem, ale może akurat na tych zajęciach kiedy były omawiane losy co bardziej prominentnych przywódców ruchu robotniczego w Sowietach oddawał się jakimś innym uciechom, od których podobno w młodości nie stronił.
Z mojego punktu widzenia szkody dużej nie ma bo dzień w którym Grzegorz Schetyna rozprawiłby się z Donaldem Tuskiem (lub na odwrót) tak jak niejaki Sosso rozprawił się z Lejbą Bronsteinem znanym lepiej jako Lew Trocki nie byłby na pewno najczarniejszym dniem w historii Polski. Nie mówię że któremuś tego specjalnie życzę, bo osobiście wolałbym gdyby obaj panowie zwyczajnie podali sobie ręce i razem poszli na przykład pograć w piłkę do której mają wyraźną miętę w odróżnieniu od rządzenia Polską, które to zajęcie jest im chyba wyjątkowo niemiłe i nużące, a które mogliby wtedy zostawić dla ludzi, którzy mają dla Polski naprawdę jakiś plan wykraczający daleko poza wybudowanie kilkuset boisk piłkarskich dla młodych chłopców mieszkających w małych miejscowościach, choć trzeba z kolei uczciwie przyznać że akurat te boiska to chyba jedyne realne i namacalne osiągnięcie tej żałosnej ekipy.
Tak więc nie zagłębiając się zbytnio we wszystkie znane przecież każdemu z przekaziorów szczegóły klajstrowania śmierdzącej sprawy kontaktów Grzecha, Zbycha, Mira i być może kilku innych jeszcze chłopaków z PO z Rysiem i jego kompanami od jednorękich bandytów napiszę krótko: to co robią ludzie Platformy w tej sprawie określane jest na warszawskiej Pradze jako tzw. „włam na rympał” czyli najbardziej brutalna i prostacka próba dobrania się do cudzego mienia bez zachowywania nawet najmniejszych pozorów savoir vivru.
I tu dochodzę do sedna mojej notki. Otóż od dłuższego już czasu zastanawiam się jak to możliwe że pomimo tak jawnych znamion politycznej gangsterki, tak wielu ludzi daję się jeszcze tak bardzo nabierać na to wszystko co PO im serwuję do przełknięcia bez popitki zasilając w ten sposób pokaźny zbiór ludzi zwanych w pewnych kręgach milusim, odzwierzęcym określeniem „lemingi”. Co sprawia że ich organizmy nie przyjmują widocznej już nawet nieuzbrojonym okiem prawdy?
Doszedłem do wniosku że oni musieli w pewnym momencie dostać jakąś szczepionkę, która wytworzyła w ich organizmach jakieś przeciwciała na prawdę, uniemożliwiając im w ten sposób nawiązanie naturalnego, bezpośredniego kontaktu z rzeczywistością.
Przyznam się nieskromnie że nie szukałem zbyt długo co też mogło być tą szczepionką. Wszelkie okolicę ministerstwa zdrowia odrzuciłem na starcie bo powszechnie znana jest niechęć pani minister Ewy Kopacz do jakichkolwiek szczepionek.
Trzeba było szukać zupełnie gdzie indziej, ale rozwiązanie przyszło nieomal samo - wystarczyło tylko sięgnąć po pilota od telewizora i nastawić sobie wieczorkiem na TVN 24 a już mamy podany na tacy specyfik w całej swojej ograniczonej okazałości.
Poseł Karpiniuk.
Ktoś kto postanowił umieścić w tzw. „komisji naciskowej” posła Karpiniuka a następnie zrobić go jej szefem zasłużył na miano politycznego geniusza. Wiem co piszę!
Proszę tylko zauważyć jak genialne było to posunięcie i jak bardzo nie schematyczne! Naturalną w takich sytuacjach chęć postawienia na kogoś zdolnego, inteligentnego i obdarzonego choćby minimalnym wdziękiem zastąpiono z matematyczną przebiegłością człowiekiem nie posiadającym żadnej z tych cech w ilości choćby śladowej. W pośle Karpiniuku jakiegokolwiek wdzięku nie uświadczysz nawet szukając go pod mikroskopem elektronowym, a bezpośredni kontakt z erupcją jego intelektu choćby i via telewizor to istna orgia dla zmysłów.

Człowiek ten jest w stanie dostarczyć w pięciominutowym, telewizyjnym wystąpieniu taką ilość dopaminy do organizmu niczego nie przeczuwającego widza że zbyt długie przebywanie w zasięgu odbiornika nadto wrażliwych jednostek może u nich wywołać pląsawicę Huntingtona. Ponad dwuletnie działania medialne posła Karpiniuka uodporniły wyborców Platformy na wszystko! Kto łyknął Karpiuka i przeżył ten łyknie już wszystko!
Do końca.
Jego lub Polski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz